Mecz Meiwa z Nankatsu na samym początku krajowych rozgrywek to zagranie zaskakujące perfekcyjne. W normalnych warunkach tego typu motywy pojawiłby się dopiero w finale jako kulminacja. Niewykluczone, że i tak będzie w tym przypadku, ale na razie emocjonujemy się starciem, które sprawdza się lepiej niż oczekiwałem. Mamy dopiero kawałek pierwszej połowy, a emocje i napięcie stoją na wyższym poziomie, niż we wszystkich poprzednich rozgrywkach tego sezonu.
Dobrze ukazano kontrast pomiędzy drużynami. Piłkarze Nankatsu są waleczni, weseli i pełni pasji. Drużyna Meiwa natomiast jest mroczna i bardzo dziwaczna. Twórcy obrazują to trenerem alkoholikiem i czarnymi strojami (ciekawe jest to, że w pierwowzorze były one ciemnoniebieskie). Ten dysonans dolewa oliwy do ognia tej konfrontacji, która dzięki temu nabiera większego wyrazu i znaczenia. Zwłaszcza, że w tradycji serialu Captain Tsubasa mecz szybko zamienia się w kluczowe dla fabuły pojedynki 1 na 1. Cieszy fakt, że oprócz oczekiwanego starcia Kojiro z Tsubasą, mamy niezłe i pozytywne starcie Misakiego z Takashim. Bez gniewu, niezdrowej rywalizacji i w duchu gry fairplay. To stanowi kontrast dla podejścia Kojiro, które przekracza wszelkie granice.
Walka Kojiro z Tsubasą jest zrealizowana wręcz perfekcyjne. Ich pierwsze starcie jest wyrównane, a to drugie jest kluczowe. To wówczas Tsubasa potrafi zaskoczyć i sprawić, że odcinek ogląda się, siedząc na skraju fotela z wypiekami na twarzy, jak wiele lat temu podczas seansów na Polonii 1. Przerzucenie piłki nad Kojiro w taki sposób było niespodziewane i emocjonujące, a zaskoczenie przeciwnika Tsubasy jest niewymownie satysfakcjonujące. Nikt nie wie, kim jest Tsubasa, a Kojiro na tym etapie jest znanym perspektywicznym piłkarzem. A to samo w sobie szybko staje się też lekcją dla tytułowego bohatera, gdy Kojiro włącza swój tryb bestii. Brutalne ataki i strzelenie bramki po twarzy bramkarza pokazują jego styl gry. Brudny, brzydki i na granicy przepisów. Z jednej strony wiemy, że to jest przeciwnik, który wiele nauczy Tsubasę. Jego finezyjny styl będzie musiał wyewoluować, by przezwyciężyć fizyczną siłę przeciwnika. Tak jak ewoluował w poprzednich meczach, gdy grali przeciwko defensywnie grającej drużynie lub tej, która kryła Tsubasę czterema piłkarzami na raz. To w kolejnym odcinku musi zagwarantować jeszcze większe emocje.
Każdy etap odcinka jest ważny, ciekawy i fascynujący. To pokazuje, jak ten serial świetnie się rozwija i nabiera charakteru, jednocześnie odcinając się od duchów przeszłości. Nie ma wciąż wrażenia sztucznego przedłużania meczy, bo choć obserwujemy zaledwie początek spotkania, jest ono dynamicznie i szybkie. Nie ma też wymyślnych nazw superstrzałów, jak pamiętny strzał tygrysa Kojiro. Tak jakby w tej wersji chciano troszkę odciąć się od konwencji typowej dla anime na rzecz większego realizmu. Choć tamte fikuśne nazwy dawały wiele frajdy i automatycznie kojarzyły się z określonymi piłkarzami, były one za bardzo w stylu anime. Obecnie mogłyby popsuć budowane wrażenie.
Captain Tsubasa może być zaskoczeniem, jak przez 14 odcinków trzyma dobry i równy poziom. Historia rozgrywa się, ma doskonałe tempo i dużą dawkę emocji. Nie ma monotonni czy przestojów, a kolejne wątki, jak z panią obserwującą Tsubasę i Kojiro, są już na horyzoncie.