Przed tygodniem narzekałem na premierę nowej serii. Główny wątek potraktowany został po macoszemu, a twórcy wyraźnie nie mając pomysłu na odcinek, zajęli się pojedynczym wątkiem. Teoretycznie powinienem narzekać, że scenarzyści do głównego wątku nie wrócili. Ale Castle to klasyczny procedural i do sprawy postrzelenia Kate wrócimy zapewne dopiero w trakcie majowego finału. W zamian otrzymaliśmy kolejną, jednowątkową historię, która jednocześnie stała się jedną z najlepszych w historii całego serialu.
Kto jest fanem komiksów, ręka do góry! Są nimi oczywiście Kate i Castle. O tym, że główny bohater uwielbia i kolekcjonuje wszelkiego rodzaju „Spider-Many” i „Iron Many” wiedzieliśmy od dawna. O tym, że Kate chciała by zostać… Elektrą, dowiedzieliśmy się dopiero w opisywanym epizodzie. Brzmi smacznie! Drugi epizod czwartego sezonu balansuje na krawędzi dramatu i komedii. Główni bohaterowie ścigają tajemniczego superbohatera, który w dość charakterystyczny sposób zamordował jednego z przestępców.
[image-browser playlist="607729" suggest=""]
© ABC/ADAM TAYLOR
Rozwiązanie sprawy jest dość interesujące, jednak ponownie scenarzyści posłużyli się sprawdzonym schematem, że sprawcą całego zamieszania jest ktoś, kto w odcinku przewinął się… na początku. Nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, wolę kiedy do mordercy dociera się na końcu odcinka i dopiero wtedy odkrywa się jego prawdziwą tożsamość. Opowiedziana w drugim odcinku historia jest jednak stosunkowo ciekawa. Superbohaterów jak się okazuje jest więcej, a Castle w typowy dla siebie sposób jest zachwycony możliwością prowadzenia śledztwa o takiej tematyce.
W tle odcinka pozostają rozterki Castle’a i jego córki, która w styczniu planuje wyjechać na studia do innego miasta, tam gdzie uczy się jej chłopak. Rick jak zwykle nie może się z tym pogodzić i nie zdaje sobie sprawy, jak wiele jeszcze będzie musiał znieść ze swoją dorastającą Alexis (o czym można się dowiedzieć w samej końcówce odcinka). „Castle” wrócił do formy znanej z trzeciego sezonu. Z epizodów jednowątkowych plasuje się on w moim rankingu zaraz za genialnymi „dwuczęściowymi” historiami z poprzednich serii.
Ocena: 9/10.