Lena umiera na raka piersi i nie chce leczenia, bo - jak twierdzi - jest tchórzem, a "cierpienie wymaga odwagi". Kiedy przez przypadek poznaje Benka, ten nie przyjmuje tego do wiadomości, bo się zakochał i nie chce jej stracić. Gdy dodatkowo do tego równania wkracza nowo poczęte dziecko, wszystko jest już jasne. Będą walczyć razem, na przekór wszystkim przeciwnościom losu. Brzmi tandetnie i oklepanie? Cóż, tak właśnie jest. Po seansie "Chemii" wyszłam z kina roztrzęsiona i nie mogłam się pozbierać, jednak nie dlatego, że mnie ten film tak poruszył, ale dlatego, że mnie tak rozzłościł. Kino jest potężnym medium, oddziałuje na ludzi, nie powinno się więc robić takich beztroskich, banalnych, kiepskich filmów o sprawach najważniejszych - umieraniu, cierpieniu, zmaganiu się z chorobą. Filmów, które sprawiają wrażenie napakowanych emocjami, a tak naprawdę są puste w środku. [video-browser playlist="748268" suggest=""] Wszystko w tym filmie jest nie tak. Górnolotne, patetyczne dialogi i wyznania, których żaden człowiek nie użyłby w normalnej rozmowie. Przeestetyzowana forma, która miała chyba być oryginalna. Kiepskie aktorsko, które w scenach dramatycznych podchodzi pod śmieszność. Schematyczne, ograne chwyty, które można spotkać we wszystkich filmach o walce z chorobą. Stereotypowe postacie, które nie wzbudzają żadnych uczuć poza irytacją. Nikogo się tam nie da lubić i wcale nie kibicujemy głównej bohaterce, by udało jej się wygrać z rakiem. Nie obchodzi nas też jej niestabilny emocjonalnie, nudny mąż, który ma skłonności do dramatyzowania. Cały ten film jest zresztą pełen taniej dramy, scen pełnych wielkich gestów i zachowań, w które nikt nie wierzy. Gdyby coś takiego wydarzyło się raz czy dwa, byłoby do zaakceptowania, ale tutaj dzieje się cały czas. Film jest więc pełen scen, w których bohaterka z wściekłością coś rozwala, krzyczy, płacze, zamazuje ściany napisami z czarnej farby albo leży na pomniku grobowca. "Chemia" żeruje na najniższych instynktach ludzkich, próbując wydusić z widza szloch i łzy poprzez dobranie odpowiedniej muzyki, montażowe cięcia, zbliżenia na wybrane kadry. Jest to tak oczywiste, że razi swoją nachalnością. Jest trochę momentów, w których "Chemia" próbuje złapać dystans, jest żartobliwie i ma być to taki śmiech przez łzy. Niestety to też nie wychodzi. Są to sceny nietrafione, niedopasowane do wydarzeń i generalnie mogące wywoływać jedynie uśmiech zażenowania. Żarty z tak delikatnych kwestii muszą być naprawdę przemyślane, wyważone. Trzeba mieć do tego wyczucie, wyjątkową wrażliwość. Twórcom "Chemii" tego zabrakło. "Chemia" to film, który powstał w oparciu o walkę z chorobą żony reżysera i mam wrażenie, że dlatego realizacja tego obrazu go przerosła. Nie ma się co temu dziwić, ale może trzeba było pozwolić komuś, by spojrzał na ten projekt z większej odległości, bez emocji. Może wtedy dałoby się go uratować.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj