Pamiętacie te czasy, gdy Chirurdzy byli zabawni? Oprócz plagi nieszczęść i dramatycznych decyzji nad otwartą klatką piersiową pacjenta w dialogach iskrzyło, a między bohaterami była chemia. Były pierwsze spotkania, pierwsze randki, pierwszy seks i pierwsze rozstania. A wszystko to okraszone bardzo dobrym dowcipem. Odcinki miały odpowiednie tempo, w Seattle zawsze padał deszcz, a my drżeliśmy o życie ofiar kolejnych kataklizmów i strzelanin. Dziś wydaje się, jakbym opisywała zupełnie inny serial. Z dawnej świetności nie pozostało już nic.
Chirurdzy od zawsze byli opowieścią Meredith. To na jej rozterkach skupialiśmy się najmocniej, jej wybory były kluczowe. Postać rozwijała się mozolnie, lecz bardzo konsekwentnie. Grey uczyła się budować relacje z mężczyznami, przyjaciółmi oraz niespodziewanie odnalezioną rodziną. Jednocześnie uczyła się bycia lekarzem. Dziś główna bohaterka ma za sobą serialowe dojrzewanie i przeżyła wszystkie możliwe katastrofy, więc nie ma się co dziwić, że tak trudno jest znaleźć kolejny pomysł na tę postać. Dostajemy więc szalenie rozczarowujący wątek Maggie Pierce, najwyraźniej kolejnej siostry Meredith, o której istnieniu nie wiedziała. Brzmi znajomo? Oczywiście, że tak. Tym razem jednak historii brakuje lekkości i uroku, jaki miała w sobie Lexie.
[video-browser playlist="633225" suggest=""]
Problemy Meredith i Dereka również brzmią jak zdarta płyta. W relacji, którą obserwujemy od dziesięciu lat, nie można opowiedzieć nic nowego. Tak samo jak do małżeństwa głównej bohaterki wkradła się rutyna, z rutyną walczą scenarzyści. Robią to nieskutecznie. Dialogi są pełne wyświechtanych frazesów, a aktorzy patrzą na siebie niemal znudzeni. Ja natomiast doskonale wiem, jaką decyzję na koniec odcinka podejmie Shepherd. O żadnym zaskoczeniu nie może być mowy, w końcu nauczyłam się schematu na pamięć.
Nie inaczej mają się sprawy u innych. Trudno ekscytować się w kółko powtarzaną rozmową Arizony i Torres o dziecku. Z podobną obojętnością przyglądam się małżeństwu April i Jacksona. Na rozbitego po odejściu Cristiny Owena właściwie nie chce się patrzeć. Wszyscy swoje dylematy omawiają między salą operacyjną a windą, snując się po szpitalnych korytarzach. Tymczasem banał goni banał także w wątkach medycznych. Nie wycisnęła ze mnie łez para zakochanych nastolatków ani mężczyzna odnaleziony na pustyni, tęskniący za swoją żoną i córeczką. Zbyt wiele chaosu wkrada się w historie pacjentów. Mam wrażenie, że jest ich za dużo, ale za to każda z nich koniecznie musi nawiązywać do sytuacji życiowej głównych bohaterów.
Czytaj również: Bardzo wysoka oglądalność "How to Get Away with Murder"
Czy można spodziewać się, że będzie lepiej? Niestety wszystko wskazuje na to, że czeka nas katastrofalny sezon. Bez zaskoczeń, bez emocji i bez wyraźnego celu. Fanom Chirurgów będzie tylko coraz bardziej przykro, że świetna medyczna drama zamieniła się w telenowelę, którą coraz łatwiej bez żalu porzucić.