Już pierwsze sekwencje 20. odcinka serialu Grey's Anatomy sugerowały, że będziemy świadkami czegoś ważnego. Intrygująca scena, w której większość lekarzy w ogromnym napięciu oczekuje przyjazdu karetki, zapoczątkowała pełną emocji i wzruszeń historię. I właśnie w tym tkwi siła tego serialu – pokazując ciężkie, czasem nawet tragiczne losy ludzkie, zmusza nas mimowolnie do różnego rodzaju przemyśleń, pomaga docenić własne życie czy motywuje do wprowadzenia zmian. Tak naprawdę nic tu nie zaskakuje, a mimo to widz nie czuje się zawiedziony. Wręcz przeciwnie - po zakończeniu seansu można odnieść wrażenie, że to naprawdę mogło się wydarzyć. Kwestia posiadania broni jest tematem trudnym, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, więc tym bardziej należą się brawa dla twórców serialu za to, co zrobili. Pokazanie tego w tak bezpretensjonalny sposób, bez niepotrzebnego osądzania, dając możliwość własnej oceny sytuacji jest godne podziwu. Wszyscy aktorzy odgrywający role w tym wątku sprostali zadaniu, wyraźnie było widać duże zaangażowanie i to zaprocentowało na ekranie. Szczególnie interesująco wpłynęło to na Jo i Alexa, którzy w końcu mieli okazję pokazać się na ekranie trochę dłużej. Widać, że ta para świetnie się czuje w swoim towarzystwie, sceny z ich udziałem ujmują swoją naturalnością i prostotą. Zarówno rozwój tych bohaterów, jak i ich związku ładnie łączy się z fabułą i patrzy się na to z czystą przyjemnością. No url Historia młodego pacjenta wpłynęła również na dr Pierce. Po raz kolejny została pokazana jako histeryczka, lecz tym razem można było odnieść wrażenie, że kryje się za tym coś więcej, może jakaś sytuacja z przeszłości. Fragmenty z jej udziałem zaskakująco przyciągały uwagę, a mimo iż rozwiązanie tego wątku było lekko rozczarowujące, to mam cichą nadzieję, że to dopiero początek większej historii. Trochę szkoda, że po macoszemu została potraktowana sprawa dalszej pracy Bena; twórcy ledwie wskazali kierunek, w którym będzie się to rozwijać. Pojawiła się też spora (jak na Chirurgów) dawka humoru, co nadało dodatkowego luzu i lekkości. Dzięki temu odcinek był fajnie zbalansowany, nie przytłaczał powagą głównego wątku. Ellen Pompeo miała okazję pokazać bardziej pogodną twarz, a Jerrika Hinton udowodnić, że nadaje się do bycia czymś więcej niż tylko tłem dla głównych bohaterów. Jedyne, co nie przypadło mi do gustu w tym odcinku, to wątek Arizony i Callie. Niby się kłócą, niby walczą o opiekę nad dzieckiem, a jednak emocji jest tam tyle co w czasie gry w karcianą wojnę. Albo i mniej. Twórcy zdecydowanie marnują potencjał tej pary. Motywacje bohaterek są przedstawione powierzchownie i bardzo schematycznie, a brak odniesień do ich wspólnej, jakże trudnej i skomplikowanej przeszłości aż razi po oczach. Sceny marnej jakości potęguje drewniana gra i zupełny brak chemii między aktorkami. Dialogi były nieciekawe i mało autentyczne, reakcje przewidywalne, a jedynym zaskoczeniem może być to, że dało się zmarnować tak obiecujący temat. Nerwowe podrygiwanie i rozbiegany wzrok to za mało, żeby tego rodzaju konflikt był wiarygodny. Muszę szczerze stwierdzić, że mimo paru niedociągnięć Chirurdzy wracają na dobre tory. Nareszcie pacjenci grają pierwsze skrzypce, a reszta wątków nawiązuje do całej historii. Z każdą kolejną sceną robiło się coraz ciekawiej, atmosfera gęstniała, a finał okazał się jak najbardziej satysfakcjonujący. Twórcy skorzystali z dobrych i sprawdzonych chwytów, co zaowocowało najlepszym odcinkiem w ciągu kilku ostatnich tygodni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj