Już od pierwszych minut daje się zauważyć, że będziemy mieli do czynienia raczej z wolnym i pełnym zadumy epizodem. To uczucie nie opuszcza nas ani przez chwilę, nawet jeśli pojawia się kilka bardziej dramatycznych scen czy pełnej emocji wymiany zdań. Odcinek jest również zdecydowanie okrojony pod względem liczby bohaterów. Skupia się w gruncie rzeczy wokół trzech postaci: dr Grey, dr. Owena i dr Kepner. Praktycznie od razu jesteśmy wrzuceni w wątek dr. Owena, który - kontynuując swoje postanowienie z poprzedniego epizodu - udaje się do Niemiec, by tam odwiedzić dr Altman. Wszystko wydaje się pięknie układać. Dr Altman cieszy się na jego widok, widać więź między bohaterami, pewien rodzaj długoletniej przyjaźni pełnej wzlotów i upadków, a wyznania miłości padają co chwilę. Szczęście kochanków przelewa się od nadmiaru czułości w każdej scenie, a pocałunkom, głaskaniom, pieszczotom nie ma końca. Jest to tak słodkie, że aż niemożliwe. Tym lepiej rozumiemy dr Altman, która w pewnym momencie stawia sprawę na ostrzu noża, domagając się prawdy i wyjaśnień o co tak właściwie dr. Owenowi chodzi. I tak, jak pięknie ich wątek się rozpoczął, tak tragicznie i boleśnie się zakończył. Szczerze mówiąc, trudno było się spodziewać czegoś innego. Po chwilach szczęścia, musi przecież nastąpić tragedia. Nie inaczej było też i w tym przypadku. Bez wątpienia najlepszą sceną tego wątku był właśnie moment rozstania. Żywy, pełen emocji, w który z łatwością można było uwierzyć. Scenarzyści bez skrępowania sięgnęli po cały dobrobyt poprzednich sezonów i wyciągali na wierzch wszystkie zadry pomiędzy bohaterami. Czy to było ostatecznie zakończenie i już nigdy więcej nie zobaczymy dr Altman? Ciężko ocenić. Przecież tak samo jak dr Owen do niej przyleciał, podobnie ona może wrócić do Seattle. Nawet takie jednoznaczne rozstanie w dalszym ciągu pozostawia sobie małą furtkę powrotną. Uśmiech na mojej twarzy wywołał jednak mały detal w tle. Na stole w kuchni dało się zauważyć ciasteczka firmy Manner, które faktycznie są bardzo popularne w Niemczech. Niby nic wielkiego, ale ktoś zrobił dokładny research. Ba, znalazła się nawet wzmianka o uchodźcach, choć tutaj pachnie raczej stereotypowym postrzeganiem tego tematu. Swoistego rodzaju wątek romansowy przypadł również w udziale dr Grey. W jej przypadku jednak dzieje się on na nieco innych zasadach. Dr Grey została superbohaterką ratującą życie innemu doktorowi, który gościnnie odwiedzając szpital w ramach pobierania narządów, sam doznał komplikacji po swojej własnej operacji przeszczepu nerki. Niby wszystko brzmi groźnie i skomplikowanie, ale tak na dobrą sprawę jest to bardzo prosty sposób, by stworzyć tej dwójce miejsce do niezobowiązującej rozmowy. I tak też się dzieje - bohaterowie rozmawiają ze sobą nieskrępowanie i przyjaźnie, na skraju delikatnego flirtu. I mimo że ich pogadanki dłużą się i spokojnie można im uciąć kilka minut, to sposób, w jakim je przedstawiono, jest świeży i lekki, a co za tym idzie, wystarczająco angażują. Tematy balansują na granicy osobistych wyznań dotyczących tragicznych momentów życia, a zwykłej zabawy błahostkami. Ten lekki romans z ni to pacjentem, ni lekarzem, jest punktem wyjścia dla innego problemu, który wielokrotnie przewija się w tym serialu. Czy dr Grey powinna, czy też nie, zaangażować się emocjonalnie w inny związek po śmierci swojego męża? Być może po tym odcinku w końcu zapadnie jakaś konkretna decyzja. Wskazuje na to również mały cliffhanger, którym kończy się odcinek. Najbardziej wyczerpującym emocjonalnie momentem tego epizodu był jednak wątek dr Kepner. I tym razem, nie dlatego, że działała na nerwy, ale dlatego, że być może byliśmy świadkami punktu zwrotnego w jej depresji. Dr Kepner przyjęła pacjenta, który dostał bardzo ciężkiej reakcji alergicznej na jeden z antybiotyków, który przypisała mu wcześniej dr Bailey. W efekcie życie pacjenta zostało zagrożone, a jego skóra dosłownie zaczęła odpadać od jego ciała. Dr Kepner podeszła bardzo osobiście do tej sytuacji, a więź, która wywiązała się na łożu śmierci pomiędzy nią a pacjentem, być może będzie dla niej orzeźwieniem. Padło między nimi dużo słów i argumentów dotyczących religii, wiary i sensu cierpienia. Zwłaszcza w końcowej scenie, tuż przed śmiercią pacjenta. Jej moralizatorski wydźwięk może albo się spodobać, albo całkowicie odrzucić od postaci dr Kepner, ale nie ma przestrzeni na odcienie szarości pomiędzy nimi. Być może jesteśmy świadkami nowego początku dla dr Kepner, a okres depresji pozostanie już w przeszłości. Trzymam zresztą za nią kciuki, bo z odcinka na odcinek coraz ciężej ogląda się sceny z jej udziałem. A po tylu ciekawych latach w serialu byłoby po prostu szkoda by jej postać odeszła z Grey's Anatomy w niesławie. Pod względem tych pojedynczych elementów odcinek jest raczej zadowalający. Jednak jako całość daje się odczuć, że jest przegadany i momentami się dłuży. Brakuje krótkiego przerywnika - czy to komediowego, czy typowo chirurgicznie dramatycznego. O ile w trakcie samego oglądania serial jest jak najbardziej ok, to w niedługi czas po seansie ucieka po prostu z pamięci.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj