Serial po ostatnim, bardzo wąskim tematycznie odcinku, proponuje widzom coś całkowicie odmiennego: mnogość tematów i postaci. Czas antenowy odcinka przypada praktycznie każdemu z bohaterów serialu - nie ważne, czy mowa tutaj o głównej obsadzie, czy postaciach drugoplanowych. Wracamy też do kilku znanych nam już pacjentów i śledzimy ich zmagania z chorobami. Jesteś kilka nowości - zarówno pod względem technicznej realizacji odcinka, jak i osobistych doświadczeń szpitalnych chirurgów. Zacznę od tego, co sprawiło mi największą przyjemność, czyli od dr Kepner. W końcu scenarzyści poszli po rozum do głowy i ucięli ten koszmarnie długi wątek kryzysu wiary. Dr Kepner w końcu doszła do ładu nie tylko sama z sobą, ale i z jej postrzeganiem Boga. W efekcie mamy trzeźwą i zaskakująco przyjemną bohaterkę, która potrafi przyznać się do błędu i słabości. Wątek April dotyczył głównie odwiedzania poszczególnych pracowników szpitala i przepraszania za krzywdy, które im wyrządziła. I przyznam, że jest to jeden z ciekawszych motywów serialu. Tych kilka scen było na przemian mądrych (w taki życiowy sposób) i zabawnych, choć dało się odczuć pewną dozę zażenowania. Po zakończeniu odcinka dr Kepner całkowicie się zrehabilitowała w moich oczach i mimo nawet końcowej wpadki przy dr Pierce, uważam że jej postać w końcu została naprawdę dobrze poprowadzona. Serial kładzie też duży nacisk na swoich pacjentów, a raczej na możliwość innowacyjnego ich leczenia. Chodzi tutaj m. in. o chłopca Noah, którego powracający śmiech jest objawem guza mózgu, ale także o Kimmie, która ponownie zmaga się nowotworem. Ich życie leży w rękach dr Shepherd i jej metody wypalania tkanek raka, która nie była jeszcze do tej pory przeprowadzana na ludzkim organizmie. Nie da się ukryć, że ten wątek buduje mocne i wyraziste napięcie. Wykorzystanie jej metody na Noah było ryzykowne i mogło pójść źle w dowolnym momencie. To, że chłopiec przeżył i zachował wszystkie funkcje życiowe, było nie tyle zasługą działań pani doktor, ale zwyczajnego szczęścia. Wielce zrozumiałe jest zaniechanie tych samych praktyk wobec Kimmie, której choroba przebiega inaczej. Stało się to doskonałym punktem wyjścia by przypomnieć widzom, jak bardzo porywczy jest dr Karev, który jest odpowiedzialny za leczenie Kimmie. Pokazuje to też jeszcze coś innego - ten lekarz powoli zatraca granicę zawodowego profesjonalizmu, a jego emocje zaczynają brać górę nad decyzjami. Co prawda nie chciałabym, aby jego postać ponownie poszła w stronę problemów z samokontrolą i agresją - to już było i nie sprawdziło się aż tak ciekawie. Miło jednak zobaczyć tych kilka scen więcej niż zazwyczaj z dr. Karevem. Nawet jeśli są one przepełnione jego cichą, zawodową rozpaczą. Powód do poważnego niepokoju miał również dr Webber, któremu przyszło w udziale przyjąć na oddział Olive (Mary Kate Place) - jego sponsorkę, która od dwudziestu lata pomaga mu w walce z alkoholizmem. Temat dosyć ciekawy i bardzo problematyczny. Pojawia się tutaj element konfliktu pomiędzy wolą pacjenta a chęcią pomocy przyjacielowi. A wszystko to na gruncie poważnej i zagrażającej życiu choroby. Całość wyszła bardzo ciekawie, z dużą dozą ironii, głównie dzięki postaci Olive. Nie brakowało też elementów moralizujących czy najzwyklejszej empatii. Duży plus dla serialu za ponowne zaproszenie Olive, która pierwotnie pojawiła się w drugim sezonie Grey's Anatomy, i pociągnięcie jej historii paręnaście lat później. Jest to swojego rodzaju easter egg dla starszych wyjadaczy serialu. Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło, to był wątek poboczny dr Robbins oraz dr. Owena. Ta dwójka wpadła na trop fałszywego lekarza-cudotwórcy leczącego chemioterapią pacjentki, które faktycznie raka nie posiadały. Sam pomysł super, a dochodzenie do sedna sprawy - jak najbardziej w porządku. To co rozbudziło mieszane uczucia jest jednak zakończenie wątku, czyli widoczne elementy horroru. Dr Owen udał się do gabinetu pseudospecjalisty i  wydał go w ręce policji. Rzecz w tym, że zastosowane elementy - późny wieczór, samotny lekarz w swoim gabinecie, dr Owen udający jakiegoś psychopatę, przygaszone światła i zastraszanie - były po prostu kiczowate i nie na miejscu. Potrafiły całkowicie wyrwać ze świata serialu i to niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu. Nagle odcinek zrobił się ciemny, mocny i przerysowany, wyrwany z kontekstu. A szkoda, bo sam wątek do tego momentu oglądało się z czystą przyjemnością.
Odcinek kończy się jak najbardziej pozytywnie. Dr Grey prawdopodobnie uda się opracować swoją innowacyjną metodę leczenia bez wykorzystania z żadnych opatentowanych polimerów, a co za tym idzie jej konflikt z Marie Cerone ma szansę rozwiązać się bez żadnych strat. Nie takiego rozwoju wypadku można się było spodziewać, ale drobne zawieszenie niewiary pozwala przejść nad tym do porządku dziennego. Dr Bailey w końcu przekonuje swojego męża, że małżeństwo to coś więcej niż tylko troska o to czy zażyła leki, co pozwala nie tylko cieszyć się obecnością Bena Warrena w serialu, ale również pośmiać się z małżeńskiego życia chirurgów. Wisienką na serialowym torcie był powrót postawy superbohatera przed wykonaniem jednej operacji. Jak zwykle w wykonaniu dr Shepherd, dr Wilson i gościnnie dr. Koracicka - ot takie swobodne nawiązanie do wcześniejszych wydarzeń sprzed sezonu czy dwóch, a zdecydowanie podniosło walory emocjonalne serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj