Odcinek porusza kilka istotnych dla serialu wątków, znakomicie pomiędzy nimi balansując. Dzięki temu epizod wydaje się być wartki, przemyślany, a co najważniejsze - emocjonujący. Z łatwością można dostrzec, w których momentach widz powinien śmiać się do rozpuku, lekko zawstydzić czy odpowiednio wzruszyć. Nie ma tutaj miejsca ani na nudę, ani na przynudnawe zapychacze. Czuć, że sezon dobiega końca i trzeba wykorzystać każdą minutę emisji, by opowiedzieć, jak najwięcej i jak najlepiej. Na szczęście z korzyścią dla widzów. Zacznijmy od tego, co spędza sen z powiek od dwóch tygodni: sprawa molestowania seksualnego przez Harper Avery’ego. Ten wątek stanowi motyw przewodni odcinka i jeżeli ktoś ma skojarzenia ze sprawą Weinsteina, to są one prawidłowe. Działa tutaj podobny schemat: raz poruszona sprawa przetacza się lawiną po lekarskim światku. Zbiera swoje ofiary wszędzie, czy to mowa o pracownicach szpitala, studentkach, czy aspirujących lekarkach. Kobiety wychodzą z cienia i postanawiają walczyć o swoje prawa i dobre imię. Jak można się spodziewać, wszystko odbija się na dr. Jacksonie Averym, jego matce i ich fundacji. Zatrudniona specjalistka od PR, która ma ich uratować przed zbliżającą się katastrofą, oferuje im standardowe rozwiązania, które może i zadziałają, ale nie zmienią niczego innego, są bardzo wtórne. Dr Avery i dr Grey w ramach podreperowania wizerunku szpitala i fundacji, operując chłopca pro publico bono. To właśnie podczas tego zabiegu obydwoje wpadają na prosty pomysł, jak uratować dobre imię nie tylko szpitala, ale i całej rodziny. Cały ten wątek ogląda się świetnie, widać, że został on przemyślany i zgrabnie przełożony na język serialu. Dialogi pomiędzy dr. Averym i dr Grey stoją na bardzo dobrym poziomie, pełne właściwych emocji i argumentów, a warto zaznaczyć że ta dwójka niejako jest bezpośrednio zaplątana w cały ten rodzinno-prawny ambaras. Na szczęście nie jest aż tak kolorowo, jak można by sobie tego życzyć. Raz czy dwa zdarza się, że w usta postaci włożone są wyświechtane frazesy, które potwierdzają pewne przywiązanie do poprawności politycznej. Niemniej jednak końcowa scena zamykająca ten wątek, proponuje nowe rozwiązanie problemu - pełne zadośćuczynienie kobietom, które ucierpiały przez Avery’ego... Zapewnienie im pracy, szans na rozwój kariery, pomoc w przełamaniu milczenia i pozbycie się poczucia winy. A wszystko to w ramach fundacji Catherine Fox, czyli matki dr. Jacksona Avery’ego. I mimo że wydaje się bardzo banalne - zwykłe przemianowanie firmy, to jednak kupuję ten pomysł bez większego marudzenia. Zwłaszcza że propaguje się tutaj przełamanie pewnego rodzaju patriarchatu i podkreślenie pozycji dr Catherine, która od lat i tak stoi na czele rodziny Avery. Jedyne, co tak na dobrą sprawę przeszkadza to fakt, że serial po raz kolejny proponuje rozwiązania proste i łatwe, które wydają się być po prostu utopijne. Na potrzeby serialu są jednak wystarczające i gwarantują zadowalającą rozrywkę. Ku uciesze wszystkich fanów odcinek obfituje w kilka innych wątków, których jest o wiele więcej niż zazwyczaj. W końcu wychodzi na jaw, że to dr Avery jest anonimowym sponsorem konkursu, co może stanowić nie tylko komplikacje dla i tak nadszarpniętego wizerunku jego rodziny, ale dla niego samego jako uczestnika konkursu. Na to wszystko nakłada się oczywiście wątek sercowy z dr Pierce. Jest to najsłabszy moment serialu, który zamiast dokładać dramaturgii jedynie wzbudza pusty śmiech. W momencie, kiedy sytuacja jest na granicy być albo nie być, dr Pierce mogłaby zacząć po prostu rozmawiać ze swoim partnerem, a nie szukać dziury w całym. Jej motywy zachowania są po prostu bzdurne i ciężko jest cieszyć się ich relacją, kiedy jest prowadzona w tak absurdalny sposób. Rozmawiając o związkach, nie można pominąć dr. Kareva i dr Wilson, którzy planują ślub. Tym razem to im w udziale przypadł element humorystyczny serialu. Okazuje się, że do szpitala była pielęgniarka, Olivia, która potrzebuje pomocy dla swojego dziecka I tutaj ponownie następuje ukłon w stronę wiernych widzów serialu, ponieważ Olivia była jedną z tych dziewczyn, które dr Karev zaraził syfilisem w jednym z początkowych sezonów. To, co kiedyś wzbudzało śmiech - działa i teraz. Olivia mści się na dr. Karevie nieustannie wspominając tę pechową historię, zwłaszcza w obecności dr Wilson. Cała ta sytuacja jest na przemian zawstydzająca i zabawna i bez wątpienia dodaje niezwykłego smaczku całemu odcinkowi. Dodatkowo, za sprawą dr. Kareva dostajemy mały cliffhanger, który sugeruje nam, że do serialu może zawitać jego matka. Przyznam, że wzbudzono tym moją ciekawość. Matka dr. Kareva przewija się nieustannie przez sezony serialu, jako ten element, który miał najistotniejszy wpływ na jego charakter. Jest to tym bardziej interesujące, że nie tak dawno temu pojawiła się w jego wspomnieniach, do których my, jako widzowie mieliśmy wgląd. Jak najbardziej daję się złapać na ten fabularny haczyk. Dużą część odcinka zajmuje również wątek dr. Owena Hunta, który odnajduje się w roli rodzica zastępczego dla małego chłopca. Tym razem jednak poznaje on matkę dziecka, piętnastoletnią Betty (Peyton Kennedy, znana z Everything Sucks!), która jest uzależniona od narkotyków i mieszka na ulicy. Betty i dr Shepherd nawiązują nikłą więź, co jest istotne dla osób walczących z uzależnieniem. Zaskakuje jednak fakt, że dr Shepherd decyduje się zostać sponsorem Betty i wraz z dr. Owenem proponują jej, by się u nich zatrzymała. Tym samym dostajemy jedną z najbardziej patchworkowych “rodzin” w serialu. Dr Shepherd i dr Owen są po rozwodzie i przyjęli pod dach właściwie dwoje dzieci, mimo że tak na dobrą sprawę oficjalnie razem już nie mieszkają. Sytuacja jest jak najbardziej skomplikowana i nie do końca można przewidzieć, w którą stronę zostanie poprowadzona. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno dr Shepherd nie chciała mieć w ogóle dzieci, a tutaj dostaje kurs przyspieszonego macierzyństwa i to w najbardziej skomplikowanym wydaniu, wraz z dorastającą nastolatką. Nie jestem do końca przekonana, czy scenarzyści po prostu nie przedobrzyli w tym momencie. Na sam koniec pojawia się kolejny problem, którego nie do końca można było przewidzieć. Otóż echem odbijają się nieszczęsne ciasteczka z marihuaną, a konsekwencje ich działań mogą przenieść się na grunt prawniczy. Jeden ze stażystów, dr Vic Roy, jak większość załogi szpitala został nimi poczęstowany, a że zataił ich konsumpcję - w efekcie został zwolniony. W ramach zemsty  (albo też walki) o swoje prawa, chce pozwać dr Bailey i na nią zrzucić odpowiedzialność na tę sytuację. Na duże uznanie zasługuje Chandra Wilson, która bezbłędnie odegrała tę scenę, w całej krasie ukazując swój talent aktorski. Nawet jeśli sam powód jest wyssany z palca i naciągany do granic wszelakich, to jednak sposób w jaki reaguje dr Bailey jest kwintesencją jej postaci. Nawet jeśli cały odcinek byłby poniżej wszelkich poziomów, ten jeden moment byłby w stanie zadowolić swoich najbardziej wybrednych widzów. Na szczęście jednak odcinek jest po prostu dobry. Przemyślany, odpowiednio skomplikowany, choć czasem może jednak aż za bardzo. Co prawda, skupiony przede wszystkim na swoich bohaterach, a nie na ich pacjentach, a mimo to nie odczuwało się większych braków pod tym względem. Z przyjemnością widzi się też zmianę w sposobie prowadzenia postaci. W serialu nastąpiła swoistego rodzaju harmonia, bez piętnowania czy wzbudzania negatywnych emocji wobec poszczególnych bohaterów. Daje się również zauważyć, jak zgrabnie zapowiada się kolejne wątki, podrzucając tu i ówdzie fabularne smakołyki. Dzięki temu serial wydaje się być z góry zaplanowaną całością, co wielokrotnie kuleje przy serialach proceduralnych.Grey's Anatomy póki co opierają się temu przekleństwu w najlepszy z możliwych sposobów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj