Pomysł na odcinek jest bardzo prosty: do szpitala trafia ciekawy przypadek medyczny, przywracający lekarzom wspomnienia. Dodatkowo dr Grey mierzy się z nominacją do nagrody Harper Avery, co samo w sobie jest zamknięciem pewnego rozdziału w serialu. Połączenie tych dwóch wątków daje w efekcie godny swojej okrągłej liczby odcinek. Serial z łatwością sięgnął po wszystko to, co było w nim najlepsze do tej pory. Przede wszystkim niejako przywrócił swoich starych bohaterów. Co prawda, po cichu liczyłam na gościnne występy kilku znanych aktorów, nawet jeśli miałyby zostać wprowadzone w tak ckliwy sposób, jak wspomnienia. Jednak zaproponowane przez scenarzystów rozwiązanie również się sprawdza. Znani chirurdzy “powrócili”, dzięki podobnym do nich pacjentom. Do szpitala trafiają młodzi stażyści, którzy z wyglądu, charakteru i zachowania przypominają: Cristinę Yang, Georga O’Malleya, a także Izzie Stevens - dawnych chirurgów Grey Sloan Memorial Hospital. To właśnie oni byli poszkodowanymi w wypadku podczas jazdy jedną z kolejek górskich. Zamieszanie, jakie wprowadzają swoją obecnością dotyka w głównej mierze dr Grey i dr Kareva. Zwłaszcza ten ostatni bardzo żywo reagował na “Izzie”, nieustannie snując aluzje do ich związku, nawet w obecności dr Wilson. Aż chce się krzyknąć z radości, ponieważ właśnie tego bardzo brakowało serialowi - specyficznego poczucia humoru, które pierwotna grupa bohaterów potrafiła stworzyć na ekranie, komizmu opartego na dialogach wynikających z charakterów postaci. Miło było zobaczyć, że w dalszym ciągu tkwi w nim iskra, tak dobrze znana z pierwszych sezonów. Pojawienie się tych postaci miało nie tylko sentymentalny charakter, ale także dało wymówkę dr Grey, by zostać w szpitalu i nie pojechać na galę rozdania nagród Harper Avery. Pokazanie rozdania nagród w trzysetnym odcinku to symboliczne zamknięcie - ciągnącego się przez sezony - wątku, który silnie wiąże się z postacią matki dr Grey. Fakt, że kobieta zdobyła w końcu wspomnianą nagrodę jest nie tylko zwieńczeniem jej zawodowych sukcesów, ale przede wszystkim rozliczeniem z przeszłością, wyjściem poza sławę swojej matki, w której cieniu do tej pory stała. Doskonale świadczy o tym pojawienie się widocznej tylko dla córki, wiwatującej z uznaniem dr Ellis Grey. W końcu po latach oczekiwania można śmiało powiedzieć, że dr Meredith Grey osiągnęła wewnętrzny spokój i rozliczyła się ze swoimi demonami. Poza zakończeniem jednego z wieloletnich wątków, odcinek obfitował w liczne easter eggi, które tylko uważni widzowie mogli wyłapać. Jednym z nich jest tło muzyczne, które można było usłyszeć w początkowych sezonach, choć w nieco innych wersjach. Ot, taki uroczy akcent, przy którym może zakręcić się łezka w oku. Zwłaszcza, że pojawiła się również używana przez lata wejściówka serialu z piosenką Cosy in the Rocket, co z pewnością doceni większość widzów. Innym jest wykorzystanie słowa "seriously", nagminnie używanego w pierwszych sezonach. Wierni fani doskonale wiedzą, jak wiele razy dało się usłyszeć to jedno słówko - powtarzane przy każdej nadarzającej się okazji. Takich scen jest jeszcze więcej. Nowi stażyści zajmują ulubione łóżko na jednym z korytarzy - tak samo, jak kiedyś robiła to dr Grey i jej grupa. Nawet jeden z nich, biegnąc na wezwanie, przewrócił się w identyczny sposób jak dr O’Malley w pilotowym odcinku. Zresztą pierwszy odcinek został wielokrotnie przywoływany właśnie przez takie szczegóły. Nie ma znaczenia, czy to dokładne odwzorowanie dialogów, czy muzyka. Efekt jest najpiękniejszym prezentem dla wszystkich tych, którzy wytrwali przez tyle lat z serialem. Świętując tak imponującą liczbę odcinków, Grey's Anatomy postanowili powspominać najważniejsze postaci, które do tej pory gościły na ekranie. Oprócz wspomnianej wcześniej trójki głównych bohaterów - przytoczonych za sprawą podobieństwa - "pojawili" się również dr Torres z dr Sloanem, a także mimochodem nawiązano do dr Burke. Oczywiście, wrócono pamięcią do dr Dereka Shepherda, który przez lata był głównym filarem serialu. Znalazła się nawet chwila, by wspomnieć postać dr Lexie Grey, która wielokrotnie rozbawiała do łez. Jednak perełką było pojawienie się Kate Bruton, która wcielała się w rolę dr Ellis Grey. Krótko, bo krótko, ale zawsze to żywy aktor, a nie zdjęcie pokazane w jednym kadrze. Poza częścią sentymentalną serial poruszył, m.in. wątek dr Bailey i jej męża dr Warrena, który ujawnił swoje zawodowe plany. Reakcja kobiety - ironiczne komentarze i złośliwie trzymany dystans - jest kwintesencją jej postaci. Przez długi czas dr Bailey była jedynie sporadycznym uzupełnieniem odcinków niż właściwym bohaterem serialu. Po ostatnim odcinku, aż miło jest obserwować sceny z jej udziałem. Wnoszą nie tylko zagubioną gdzieś energię, ale również są echem poprzednich sezonów. Przez lata dr Bailey była najbardziej apodyktyczną postacią, która mimo wszystko dała się lubić. Pokazanie, jak bardzo jest nieustępliwa również nawiązywało do pilotowego odcinka. Moim zdaniem jest to kolejny duży plus dla serialu. Grey's Anatomy w bardzo udany sposób uczcili trzysetny odcinek swojego serialu. Sięgnęli do własnych korzeni, podając tradycyjne formy w nieco odświeżonym schemacie. Wyłapanie wszystkich subtelnych nawiązań do przeszłości produkcji jest niczym swoistego rodzaju gra dla fanów, którzy mogą czerpać z tego niekłamaną przyjemność. Nie ma co się oszukiwać - dla nowych widzów  w gruncie rzeczy ten odcinek niczym się nie wyróżnia. Jednak dla długoletnich fanów stanowi jeden z najlepszych, jakie przydarzyły się serialowi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj