Na pierwszy plan wysuwa się wątek dr. Hunta i dr Shepherd z całym ich dobrodziejstwem inwentarza. Za sprawą Betty sprawy nabierają zaskakującego obrotu, a szczerość Amelii nie do końca pomaga całej sytuacji. Ucieczka Betty z odwyku, a co za tym idzie pojawienie się jej rodziców, a jednocześnie biologicznych dziadków Leo, wprowadza zamieszanie do i tak pogmatwanego życia dr. Hunta. Zapowiada się walka o prawa do opieki nad chłopcem, a fakt, że Amelia przyznała się do bycia narkomanką, raczej nie wpłynie pozytywnie na wizerunek Owena. Rzecz w tym, że cały ten wątek jest już i tak zaplątany, a wprowadzenie do niego biologicznych rodziców Betty, roszczących sobie prawa do wnuka, podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Tym bardziej, że gdzieś w tle cały czas obecna jest dr Altman ze swoją ciążą. Jest to z pewnością jeden z najbardziej rozbudowanych i wymagających wątków w karierze serialu. Angażuje sporą liczbę bohaterów i znacząco rozciąga się w czasie. Dlatego albo wyjdzie z tego coś niezwykłego, albo okaże się druzgocącą klapą. Bo na nijakość jest tutaj zdecydowanie za późno. Reszta odcinka zdecydowanie blednie w porównaniu z tym wątkiem. Dr Grey przeżywa swoje małe rozterki miłosne i w gruncie rzeczy szuka wymówek, by nie skoczyć na głęboką wodę z dr. DeLuca. Tym razem zasłania się siostrą i jej akceptacją. Dr Pierce ma jednak inne problemy na głowie niż problemy miłosne Meredith. Musi przezwyciężyć własną nienawiść wobec jednej z pacjentek. Do szpitala przybywa kobieta, która w czasach młodości wielokrotnie szykanowała Maggie, a teraz szuka u niej ratunku. Niby mamy tutaj do czynienia z dylematem moralnym, można szukać tutaj wychodzenia poza własną strefę komfortu, ale z drugiej strony ten wątek został bardzo powierzchownie potraktowany. Dawna znajoma może i nie wydaje się być najsympatyczniejsza, ale mnie jako widza w ogóle nie rusza. Tak samo, obserwując zmagania dr Pierce z własnymi emocjami, nie potrafię się w nie całkowicie zagłębić. Nie dano mi możliwości znienawidzić antagonistki, dlatego reakcja Maggie nie jest dla mnie aż tak wiarygodna. Tym bardziej, że Maggie na ogół przesadza ze swoimi reakcjami, więc jej wątek zamienia się w karykaturę samej siebie. Rozumiem jej dylemat, ale brakuje tutaj trochę więcej akcji, więcej chęci ze strony samego scenariusza. Źle nie jest, ale na pewno mogło być lepiej. W tym stanie przejściowym, twórcy podejmują próbę, by wypowiedzieć się na temat dostępu do broni w Stanach Zjednoczonych. Do szpitala trafia młody mężczyzna, który został postrzelony na ulicy podczas występu muzycznego. Wraz ze swoim ojcem i przyjaciółmi po prostu grał na dudach jedną z ludowych melodii. Ten kontrast pomiędzy czymś tak niewinnym jak folklor a agresywnym jak broń palna ma dużą siłę nośną, zwłaszcza w takim serialu jak Grey's Anatomy. Tym razem jednak mamy tutaj szczęśliwe zakończenie, przez co ten wątek traci na swojej sile ekspresji. A szkoda. Moją osobistą perełką tego odcinka jest szkocki akcent, którym posługuje cała grupa muzyków. Swoją drogą, biorąc pod uwagę różnorodność kulturowo Stanów Zjednoczonych, serial nie do końca wykorzystuje ten potencjał językowy. Pod tym względem jest bardzo jednostajny i hermetyczny. Jak zwykle nie zabrakło kilku zabawnych scen. Niezawodna dr Altman ze swoim bardzo ekscentrycznym romansem z dr. Koracickiem bezsprzecznie rozluźnia atmosferę. Podobnie jak dr Karev, który powoli zaczyna pokazywać, kto tak właściwie rządzi w szpitalu i to wbrew woli dr Bailey. Ciekawa jestem, czy i jak długo twórcy pociągną wątek rywalizacji pomiędzy Alexem a Mirandą. Ja tu widzę potencjał, który może wnieść inny niż dotychczas balans, zwłaszcza wśród starszej ekipy bohaterów. Jako całość, odcinek radzi sobie dobrze, choć bez znaczących momentów. Daje za to kilka pomysłów na nadchodzące wydarzenia. Można zatem zacierać ręce i oczekiwać dużo więcej w przyszłości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj