A konkurencja jest spora, bo życie osobiste bohaterów serialu Grey's Anatomy obiera bardzo ciekawe kierunki. W przerwach pomiędzy jednym a drugim życiowym dylematem, lekarze zajmują się niezwykłym przypadkiem małego chłopca. Dlaczego jest niezwykły? Chłopiec posiada bardzo charakterystyczne zwyrodnienie łopatek, które przypominają rosnące skrzydła. Ciekawy pomysł, jeden z tych niebanalnych, które serial serwuje od czasu do czasu. Całość ogląda się wspaniale, tym bardziej, że ten wątek został zrealizowany bardzo sprawnie, a nawet z lekką domieszką motywu superbohatera. Dr Avery, który przyprowadza młodego pacjenta do szpitala, jest odpowiedzialny za genialny pomysł, jak go wyleczyć przy minimalnych stratach ruchu ramion. Ewidentnie sam kształt łopatek to było za mało dla scenarzystów, dlatego postanowili dorzucić raka do kompletu. Dzięki temu, dr Avery musiał wspiąć się na wyżyny (dosłownie!) swojej chirurgicznej wiedzy i uratować zarówno dziecko i jakość jego życia. Happy end tylko utwierdza w przekonaniu dr. Avery’ego, że to, co robi jako lekarz, ma sens i rozwiewa jego egzystencjalne wątpliwości. Oznacza to, że tym samym kończy swoją tułaczkę w poszukiwania sensu życia i wraca do niespodziewanej obecności do szpitala. Wątek pacjenta jest punktem wyjścia dla interakcji dr. Kareva i dr. Lincolna. Dostajemy całą gamę zazdrości i swoistego rodzaju nienawiści ze strony dr. Kareva. Pierwotnie sugeruje się nam, że jest to spowodowane zażyłością dr Wilson z nowym szefem ortopedii. Ich przyjaźń może być interpretowana na różne sposoby i dodaje to nieco kolorytu części obyczajowej serialu. Ostatecznie jednak prawda stojąca za zachowaniem Alexa jest nadzwyczaj prosta i banalna. Chodzi tu o byłego męża dr Wilson, a dokładniej o fakt o przemocy domowej. Alex nie może zrozumieć, jak dr Lincoln mógł dopuścić, by ktokolwiek podniósł rękę na Jo. Niby ma to jakiś sens i widać tym samym troskę Alexa o jego żonę. Szkoda tylko, że twórcy nie pociągnęli trochę dłużej tej nieuzasadnionej nienawiści pomiędzy bohaterami. Proces budowy napięcia pomiędzy dr. Karevem a dr. Lincolnem przeszedł za szybko. Serial też trochę przegrupowuje siły, jeśli idzie o swoich bohaterów. Dr Bailey i dr Wilson powoli zaczynają się dogadywać i coraz lepiej ogląda się tę dwójkę na ekranie. Zmieniają się w charyzmatyczny duet, który pierwotnie przypisany był do dr Grey i dr Wilson. Zarówno wątek ich badań naukowych, jak i przypadek pacjentki z niezidentyfikowanym bólem brzucha, ogląda się z czystą przyjemnością. W dużej mierze zasługa to dr Bailey, która ponownie wkracza w świat pacjentów, a nie zajmuje się zarządzaniem szpitala. Miło jest widzieć, że jej postać dalej posiada ten swój niepodważalny autorytet. Im więcej takiej Mirandy, tym cały serial ma więcej charyzmy i charakteru. W tym odcinku dr Grey znajdowała się poza szpitalem i robiła za swoistego rodzaju sesję psychoterapeutyczną dla dr Altman. I to jest najsłabszy wątek tego odcinka, choć na pewno i on znajdzie swoich fanów. Obie panie roztrząsały problem ciąży dr Altman, a także czy i kiedy powiedzieć o tym dr. Huntowi. Niby było to trochę zabawne, niby informatywne, ale na pewno zbyt przegadane. Niemniej jednak miło było zobaczyć dr Grey poza ścianami szpitala, w środowisku domowym, bardziej w roli matki, a nie wyłącznie lekarza. Odnosi się jednak wrażenie, że twórcy nie do końca mają pomysł na dr Grey w tym sezonie. Jest bo jest i nie do końca widać, w którym kierunku idzie jej postać. Jeśli mowa o przegrupowaniu sił, to w jednej kwestii serial się nie zmienia. Dr Webber jest chyba jedynym lekarzem w szpitalu, który faktycznie chce czegoś nauczyć młodych stażystów. Ponownie wciela się w rolę mentora i tym razem prowadzi dr. DeLuca i innych stażystów przez meandry medycyny. Im więcej odcinków cały serial ma za sobą, tym ciekawsze stają się te wątki. Nie tylko dodają dramaturgii całemu serialowi, ale stanowią miły przerywnik pomiędzy dylematami starszej części obsady. Typowy wątek humorystyczny przypadł tym razem dr. Huntowi i dr Shepherd, którzy spędzają cały dzień pod szkołą Betty, pilnując bo ich podopieczna nie uciekła z zajęć. Tam w tych scenach nic za specjalnie nic się nie dzieje. One po prostu są, wypełniają odcinek, ale nie prowadzą do niczego przełomowego. Ukazują jedynie, że ta dwójka bohaterów dogaduje się ze sobą, co zapewne będzie prowadziło do sporego konfliktu z dr Altman. Nic więcej w tym temacie. Co z łatwością dało się zauważyć i na pewno przeszkadzało, to fakt, że nie ma zamknięcia wątku chłopca, który uciekł przerażony ze szpitala. Okazuje się, że aby poznać zakończenie tej historii trzeba obejrzeć Station 19. I tu zaczyna się problem, ponieważ oglądając tylko Chirurgów,  nie wiadomo, co się stało, nikt nie ponosi żadnych konsekwencji, a cała rodzina znika z pola widzenia. Zwykle crossovery są nagłaśnianie dużo wcześniej, a widzowie są nakręcani już na kilka odcinków przed. Tym razem niejako zmusza się widzów, by oglądali zarówno Chirurgów i Station 19, jeśli chcą poznać zakończenie poszczególnych wątków. I mimo całej sympatii dla obu seriali, nie do końca podoba mi się ten pomysł. A już na pewno nie na porządku dziennym. Crossover jak dobrze przemyślany event sprawdza się jak najbardziej. Ten jednak wprowadza niepotrzebne zamieszanie i zaburza porządek serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj