Serial przedstawia świat podzielony na dwie rasy. Jedną z nich są ludzie, druga to – w nieoficjalnym tłumaczeniu – kudłacze (oryg. Hairypeople). Kudłacze żyją w miejscu zwanym Strefą i traktuje się ich jak podludzi. Zwykli mieszkańcy nimi gardzą, a władza wyłapuje osobników, którzy znaleźli się poza Strefą. Równowagę i pokój ma przywrócić Cleverman, postać z mitologii australijskich Aborygenów. I właściwie to tyle z ogólnego zarysu historii, która niestety na ten moment rozczarowuje – przynajmniej mnie, bo zauważyłem, że niektórzy krytycy przypisują jej sporo zalet. Ja nie jestem w stanie ich dostrzec. Przedstawienie świata, postaci oraz wątków to podstawowe elementy pilota Cleverman, które tutaj szwankują. Bohaterów jest tak wielu i są tak nieumiejętnie prezentowani, że aż trudno zapamiętać, kto jest kim. Szczególnie że nikt nie budzi emocji – może poza Jarrodem (granym przez Iana Glena), na którego widok od razu zapala się światełko w głowie: Jorah z Gry o tron! Oprócz tego skojarzenia próżno poszukiwać w serialu kogoś wartego uwagi. Rodzina kudłaczy oparta jest na stereotypowych sylwetkach, konflikt między braćmi – przykładnym a zbuntowanym – właściwie też nie jest wcale oryginalny, zaś snujący się po ekranie zagadkowy wujek Jimmy powoduje tylko konsternację, a nie zaintrygowanie. Nie wiem tylko, czy moją konfuzję złożyć na karb jakiejś nieuwagi (chociaż pilnowałem się, żeby śledzić akcję), czy na słabe kreowanie przez twórców tajemnic – bo one nie ciekawią. Poza tym w pilocie nie uświadczyłem żadnego świeżego pomysłu. W przypadku rodziny kudłaczy próbuje się grać na emocjach, ale bezskutecznie. Winy można szukać w szastaniu dramaturgią, co odnosi odmienny efekt od oczekiwanego – dramatyczne momenty są przesadzone, a szablonowość produkcji doskwiera jeszcze bardziej. Z problemem rasizmu również mieliśmy już do czynienia (choćby w serii X-Men). Zresztą pierwszy odcinek porusza go tylko powierzchownie, nie czyniąc z niego autu. No url Od strony wizualnej Cleverman prezentuje się zaledwie przeciętnie. Pokazane walki wydają się sztuczne i trudno upatrywać w nich zaletę. Umiejscowienie akcji w niedalekiej przyszłości nie wymusza konieczności częstego korzystania z efektów specjalnych, dlatego w zamian jesteśmy raczeni głównie ulicznymi sceneriami. Powiedziałbym, że to prawie jak u Neilla Blomkampa, tylko że australijski reżyser i scenarzysta przedstawia świat z większym przytupem, nadając mu mocno przerysowany charakter (jak w filmie Chappie). Za to Cleverman w tym aspekcie jest bez wyrazu. Do tego podawanie szczątkowych informacji o ukazanej wizji przyszłości także się nie sprawdza, bo przyczynia się do zamętu. Nadzieję na poprawę może rodzić ostateczne zawiązanie akcji na dalsze odcinki - może słaba jakość i chaos są cechami wyłącznie tego pierwszego. Tyle tylko, że wątki, które prawdopodobnie będą rozwijane, nie przekonują do kontynuowania przygody z Cleverman. Aktualnie nie polecam sięgania po tę australijską produkcję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj