Drugi tom serii komiksowej zatytułowanej Coda przynosi jeszcze więcej szczegółów dotyczących świata przedstawionego. Przeczytajcie recenzję komiksu utrzymanego w konwencji fantasy.
Pierwszy tom serii
Simona Spurriera nie był może wybitny, ale z pewnością mógł wzbudzić zainteresowanie. Oryginalnie pomyślany świat fantasy po apokalipsie, w wyniku której zaczęła znikać magia, stał się scenerią dla historii bohatera, który pragnie odzyskać żonę. I nie cofnie się przed niczym, by to osiągnąć. Jednakże finał tomu pokazał, że zwodził on nie tylko inne postaci, ale też czytelnika.
I tu zaczyna się fabuła
drugiego tomu. Ukochana Huma jest razem z nim, ale nie jest to radosna historia miłosna. Bohater nadal toczy wojnę o duszę żony; a przynajmniej tak mu się wydaje, gdyż ona sama wydaje się mieć nieco odmienne spojrzenie na tę kwestię. Dalej mamy to, co już widzieliśmy w pierwszym tomie
Cody: kombinacje, oszustwa, wodzenie za nos. I jest to mieszanka dość udana.
Najsilniejszą stroną
Cody wydaje się świat przedstawiony. Spurrier tworzy go bez nadmiernego wdawania się w szczegóły, wiele pozostawiając niedopowiedzianym, ale rezultat jest intrygujący. Realia fantasy, w których magia zniknęła, to swego rodzaju klimaty postapokaliptyczne. Istoty zamieszkujące świat Cody walczą o drobiny pozostałej magii, wykorzystują każdą okazję, by ją pozyskać. To świat dziwnych stworzeń, obleganych miast, szaleństwa i absurdu.
W porównaniu z realiami, sama fabuła Cody jest prosta, by nie powiedzieć zwyczajna. Mamy tu popularne w fantasy motywy i rozwiązania, choć Spurrier stara się je trochę przypudrować czy pokazać w krzywym zwierciadle. Pomagają w tym postacie: niespecjalnie szczegółowo zarysowane, ale wyraziste i z charakterem.
Podobnie jak w pierwszym tomie, tak i tu wyróżnia się strona graficzna.
Matias Bergara nie sili się na skomplikowane rysunki, ale prostymi środkami, z dodatkiem bogatej kolorystyki, odmalowuje przedziwny, fantastyczny i szalony świat.
W drugim tomie
Cody historia okrzepła, świat stał się bardziej klarowny, a postacie barwniejsze. Efektem jest udany, lepszy od „jedynki” album. Rzecz przede wszystkim dla tych, którzy lubią fantasy, ale jednocześnie szukają w niej przynajmniej lekkiej odmiany od utartych wzorców, szczególnie na polu realiów, bo już niekoniecznie samej fabuły.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h