W komiksie otwierającym serię Comanche o tytule Comanche. Red Dust poznaliśmy bohaterów oraz zaznajomiliśmy się z realiami, w którym przyszło przeżywać przygody dzielnym kowbojom i pięknej właścicielce rancza. Końcówka zwiastowała, że czarne chmury wiszące nad Trzema Szóstkami się rozwiały i dzielną ekipę czeka świetlana przyszłość. Nic bardziej błędnego, bo fabularne wymogi sprawiają, że w Comanche. Les guerriers du désespoir znów sytuacja robi się podbramkowa. W recenzji pierwszego tomu wskazywałem, że choć twórcy wykorzystują bardzo wiele elementów kojarzonych z Dzikim Zachodem i westernami, to jednakże brakuje jednego z ważniejszych: Indian. Długo nie trzeba było na nich czekać, bo już w drugim tomie ich grupa pojawia się na ranczu Trzy Szóstki i zagrabia stado bydła przeznaczone na wyżywienie dla robotników pracujących przy budowie kolei. Jak łatwo się domyślić, szybko dochodzi do eskalacji konfliktu, a do pokoju doprowadzić mogą jedynie Comanche i Red Dust, którzy cały czas znajdują się w centrum wydarzeń. Odpowiadający za scenariusz Michel Régnier (czyli Greg) nie próbuje być przesadnie oryginalny; a wręcz podąża z głównym nurtem opowieści o Dzikim Zachodzie. Wiele tu fabularnych klisz czy archetypicznych postaci, a pojawiające się motywy dobrze znamy już od czasów powieści Karola Maya i westernów z Johnem Wayne’em w roli głównej. Aczkolwiek widać w Comanche i ducha czasów, w których powstała – seria narodziła się w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy już odchodzono od jednostronnego i wyidealizowanego obrazu białych osadników.
Źródło: Wyd. Komiksowe
W efekcie z fabuły wyłania się interesujący obraz, w którym każda ze stron ma swoje racje. Z jednej strony kibicujemy Czejenom pragnącym zapewnić sobie godziwą egzystencję, z drugiej rozumiemy pracowników Trzech Szóstek, którzy starają się zrobić wszystko, by znów ranczo nie stanęło na skraju bankructwa. Ba, nawet jesteśmy w stanie zrozumieć motywacje najmniej sympatycznej grupy, czyli pracowników kolejowych. Wojownicy rozpaczy, mimo tytułu, to jednakże opowieść pozytywna, z silnymi i wyrazistymi postaciami. Pojawiają się sceny mocniejsze czy tragiczne wydarzenia, ale tylko na chwilę zmieniają wydźwięk historii. Ani przez chwilę nie wątpimy, że perypetie bohaterów doprowadzą do szczęśliwego finału, który podkreśli ich niezłomność, odwagę i zdolność do poświęceń. Niektórych takie podejście może razić, ale dobrze oddaje ono specyfikę klasycznych, westernowych dzieł.
Źródło: Wyd. Komiksowe
Warto na koniec wspomnieć o stronie graficznej. Comanche należy do pierwszych projektów Hermanna, a jego kreska nie była jeszcze w pełni ukształtowana; a raczej nieco różniła się od tego, czego jesteśmy świadkami przez większość jego kariery. I nie jest to wada, bo bardziej surowa i jednocześnie mniej malarska technika świetnie sprawdza się w realiach Dzikiego Zachodu. Nie każda plansza jest warta uwagi, ale od czasu do czasu pojawia się rysunek zachwycający kompozycją i liczbą detali. Seria Comanche to komiksy przede wszystkim dla fanów Dzikiego Zachodu i klasycznych westernów. Jeśli tęsknicie za dzielnymi kowbojami, porywczymi Indianami i łajdakami próbującymi wejść w paradę bohaterom, to sięgnijcie pod Red Dusta, a później Wojowników rozpaczy - album nieco bardziej udany od swego poprzednika.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj