Pewien zawadiacki blondyn upodobał sobie walkę ze złem w postaci polowania na demony. Jest przystojny, chodzi nieźle ubrany, może się podobać, choć goli się najwyżej co kilka dni. Przeszedł już natomiast wiele i jest już nieco tym życiem zmęczony. Nie, to nie Dean Winchester, lecz John Constantine - bohater jednego z nowych seriali na podstawie komiksów DC, które zadebiutują jesienią. Trop Supernatural wydaje się być jednak dość trafny, bo oglądanie nowej produkcji NBC przypomina spędzenie kolejnej godziny w świecie zamieszkiwanym przez Winchesterów. Posępną rzeczywistość bowiem zamieszkują demony, duchy i potwory, a ledwie garstka ludzi jest tego świadoma i co za tym idzie, przygotowana do walki z nimi. Żeby jednak oddać zadość porównaniu tych dwóch seriali należy dodać, że Constantine bliżej tym ostatnim, niestety dość przeciętnym, sezonom produkcji The CW.
Fakt, że główny bohater serialu - w przeciwieństwie do swojego komiksowego pierwowzoru - nie pali, to generalnie najmniejszy problem tytułu NBC. Pilot cierpi na nadmiar dialogów, których jedyną funkcją jest objaśnianie poszczególnych aspektów fabuły, a rola aktorów ogranicza się właściwie wyłącznie do dostarczania tychże linijek ze scenariusza. Charles Halford z ekranu znika tak szybko jak się na nim pojawia, Harold Perrineau przyciąga uwagę jedynie swoimi soczewkami, a wcielająca się w Liv Aberdine Lucy Griffiths po prostu nie ma czego zagrać. Podobnie jak w przypadku recenzowanego ostatnio pilota The Flash, broni się jedynie główny bohater. John Constantine tak jak i Barry Allen jest jedyną postacią, do której opisania potrzebujemy więcej niż jednego zdania. Mówiący z brytyjskim akcentem Matt Ryan jest iście magnetyzujący, a co cieszy szczególnie, jego bohater znacznie bliższy postaci znanej z komiksowej serii "Hellblazer" niż ten, którego kreował w filmie z 2005 roku Keanu Reeves.
Sarkastyczne riposty mistrza okultyzmu prawdopodobnie jednak nie wystarczą, by zatrzymać przy sobie widzów przez 22 tygodnie w roku. Czy zrobi to intrygująca i dokładnie przemyślana fabuła? Chciałoby się w to wierzyć, ale pilot nie daje jasnego potwierdzenia. Starcie z czarnym charakterem z pierwszego odcinka prezentuje się szalenie efektownie i zarazem pokazuje, że egzorcyzmowanie może być dość emocjonujące. Z drugiej strony znów nie jest to coś, czego fani Supernatural wcześniej by nie widzieli, a wiele wskazuje na to, że nowych antagonistów będziemy oglądać co tydzień. Wątek główny – powiązany z życiem samego Constantine’a – przewijał się będzie zaś gdzieś w tle.
[video-browser playlist="618275" suggest=""]
Mieszane uczucia może też budzić sama atmosfera serialu. Owszem, jest dość mrocznie i ponuro, tak jak twórcy obiecywali, ale ostatecznie nie sięga to rejestrów oferowanych przez komiks. To wciąż klasyczna produkcja stacji ogólnodostępnej, co oznacza, że nie tylko John jest zmuszony do odwyku nikotynowego, ale też serial o nim ma być skierowany do jak najszerszego grona odbiorców. W efekcie świat Constantine’a szczególnie nie przeraża, a jako że Daniel Cerone i David S. Goyer nie proponują żadnej wyrazistej estetyki, nie możemy liczyć na wizualne fajerwerki, do których w serialu Hannibal przyzwyczaił nas Bryan Fuller.
Twórcy dobrze znają rysunkowy pierwowzór, czego dowodem są liczne mrugnięcia okiem do jego fanów. Nie należy na przykład spuszczać wzroku z gasnących powoli neonów i warto dodać, że scenarzyści nie ograniczą się tylko do małych ciekawostek i dokonują inkorporacji kilku ciekawych wątków z komiksów DC. John Constantine ma się pod tym względem czym pochwalić. W takich momentach widać jednak, jak duże limity nałożyła na twórców stacja NBC.
Constantine cierpi na być może jedną z najgorszych serialowych czy filmowych bolączek – wszech ogarniającą przeciętność. Trudno mówić tu o jakiejś spektakularnej klapie, przez 40 minut ani razu się nie ziewa, jednak do zachwytów i wyczekiwania na kolejny odcinek raczej daleko. Emitowany w piątki o 22.00 serial Amerykanie mogą niestety – posługując się kojarzącą się z Constantinem a la NBC papierosową terminologia – rzucić.