Creed: Narodziny legendy to Rocky po raz siódmy. Sylvester Stallone po raz kolejny wraca do swej najsłynniejszej roli, acz tym razem pozwala innym wysunąć się na pierwszy plan opowieści. I bardzo dobrze.
Siódma opowieść o Rockym Balboa,
Creed, jest szczególna. To pierwsza ze scenariuszem nienapisanym przez samego Sylvestra; pierwsza, która nie ma w tytule „Rocky'ego”; pierwsza, która koncentruje się na kimś innym. I bardzo dobrze – czas Balboy przeminął. Na szczęście nie doszło do sytuacji, jaką widzieliśmy w filmie
Spokojnie, to tylko awaria. Pamiętacie tę komedię? Nakręcony w 1982 r. film pokazywał mniej więcej nasze współczesne czasy, a na ścianie kiosku na lotnisku wisiał plakat filmu
Rocky XXXVIII.
Creed to film, który w zasadzie nie był do niczego Stallone'owi potrzebny. On sam świetnie skończył bokserską sagę blisko dekadę temu obrazem
Rocky Balboa. Film przypomniał wszystkim, dlaczego
Rocky z tego cyklu zdobyła trzy Oscary (w tym za najlepszy film roku). Nie wiecie dlaczego? Bo to był po prostu świetny film o przełamywaniu granic. Granic w sporcie, oporów wewnętrznych, wielkim wysiłku, który przynosi efekty. Jeden z najlepszych w historii filmów sportowych. Potem nastąpiły lata odcinania kuponów, ale
Rocky Balboa był piękną puentą.
No url
I oto po latach nowi twórcy przyszli do Sylvestra i przekonali go do powrotu, bo wymyślili świetną fabułę o następnym pokoleniu, o przekazaniu pałeczki. Rocky spotyka tu bowiem i potem zaczyna trenować syna swego największego przeciwnika i przyjaciela – Apollo Creeda. Tego, z którym walczył; tego, którego śmierć pomścił (w
Rocky IV). Oto młody Adonis Johnson (bardzo dobry Michael B. Jordan, którego niedawno widzieliśmy jako Johnny'ego Storma w
The Fantastic Four) chce udowodnić sobie i światu, że jest równie dobrym bokserem co ojciec, którego nigdy nie poznał. A kto może go do tego lepiej przygotować niż Rocky Balboa, najsłynniejszy przeciwnik taty?
Amerykanie potrafią kręcić filmy o sporcie, a zwłaszcza o boksie - i to jeden z tych właśnie świetnych bokserskich filmów. Z dobrze zarysowanym tłem obyczajowym, z wiarygodnymi postaciami na każdym planie, z rewelacyjną muzyką, ze świetnie stopniowanym napięciem, z finałem, który wstrząsa swą brutalnością i zachwyca formą. Niczym w tym pierwszym filmie sprzed czterech dekad nie ma tu uproszczeń czy zagrań pod publiczkę. To mocne widowisko pełne potu i krwi, w którym kształtuje się nowy bohater. Czy
Creed okaże się początkiem nowego cyklu? Zobaczymy. Na razie dostaliśmy po prostu kawał świetnego kina i widowisko, które obok pierwszej i szóstej części
Rocky'ego staje się jednym z lepszych aktorskich dokonań Sylvestra Stallone.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h