2-częściowy odcinek serialu "Czarna lista", wyemitowany po Super Bowl oraz w nowym miejscu w czwartkowej ramówce, to efektowny, pełen akcji epizod, którym stacja NBC wyraźnie chciała się popisać. Oprawa wypada więc nieźle, a treść? Chodzi tu tylko o odkrycie kilku faktów z przeszłości Liz, co wprowadza poszukiwania tajemniczego Fulcrum. Tylko czy nie za dużo już tych tajemnic?
W pierwszej części odcinka od początku dużo się dzieje. Spora część budżetu produkcji poszła na epizod emitowany po Super Bowl, wyraźnie skonstruowany tak, aby nawet osoby nieśledzące do tej pory serialu mogły się nim zainteresować. Widać to choćby po samym wstępie, w którym dziennikarze w stacjach informacyjnych mówią o tym, kim jest Red. Dość szybko agenci Navabi i Ressler zostają uprowadzeni, a Liz próbuje razem z Redem wydostać się z tajnej bazy CIA na Morzu Barentsa, która oficjalnie nie istnieje. Jaki zwykle w serialu "
Czarna lista" ("The Blacklist") działanie służb specjalnych wygląda komicznie i żenująco. Tym razem oprócz FBI również wspomniane CIA zostaje pokazane w dość kuriozalny sposób. Wśród wątków pobocznych ciekawie wypada próba polemiki z pilnującym agentów strażnikiem na temat Allaha podjęta przez Navabi. Pod koniec drugiego odcinka twórcy wreszcie wracają do diagnozy Coopera, jednak nadal nie jest nam dane ją poznać.
Tytułowy złoczyńca odcinka, Luther Braxton, szuka tajemniczego
Fulcrum, które stanowi klucz do relacji Reda i Liz. Ron Perlman dość słabo wypada w roli Braxtona. Wygląda może i groźnie, ale za to kompletnie brak mu charyzmy. Spośród wszystkich przestępców z tytułowej czarnej listy niespecjalnie zapada w pamięć. Na szczęście James Spader jako Reddington nigdy nie zawodzi i w dużej mierze ratuje pierwszą część odcinka. Z kolei w konkluzji świetnie wypada Megan Boone, zarówno na fotelu, w którym dochodzi do próby przywrócenia jej wspomnień, jak i w wywołanych retrospekcjach, w których towarzyszy młodszej wersji samej siebie. Jeśli tylko scenariusz jej na to pozwala, aktorka udowadnia, że nie znalazła się tu przypadkiem.
[video-browser playlist="660139" suggest=""]
Wprowadzenie do serialu kolejnej tajemnicy związanej z
Fulcrum wydaje się niepotrzebnym zabiegiem, zbytnio komplikującym fabułę. Wzbudza ona ciekawość dopiero wtedy, gdy wiadomo, że jest to istotny element łączący Liz z Reddingtonem. Tak naprawdę, jak na 2-godzinny epizod, to nie dowiadujemy się zbyt wiele. Chodziło w nim tylko o przeszłość Liz. Cała reszta to dość efektowna, ale jednak zbędna otoczka. A co do przeszłości głównej bohaterki, to poza strzępkiem wspomnień poznajemy tylko fakt, że ktoś majstrował już wcześniej przy pamięci agentki Keen, próbując zablokować jej wspomnienia o dniu pożaru. Pierwszym podejrzanym - zarówno jej samej, jak i widzów - jest oczywiście Red. W końcu to on od samego początku ukrywał przed nią fakty z jej przeszłości. Zabawa twórców serialu z widzami dotycząca relacji dwójki głównych bohaterów robi się powoli męcząca. Z jednej strony widzimy retrospekcje i wspomnienia Liz, by za chwilę się dowiedzieć, że ze względu na wcześniejsze ingerencje w jej pamięć nie są one wiarygodne.
Czytaj również: NBC zamawia kolejne sezony dla 5 dramatów! Wśród nich „Czarna lista” i „Grimm”
„
Czarna lista” zaprezentowała odcinki niby efektowne, ale treściowo dość przeciętne. Rozwijany w ślimaczym tempie główny wątek potrafi wzbudzić zainteresowanie, ale co z tego, skoro ostatecznie niczego szczególnego się nie dowiadujemy. Tytułowy Luther Braxton znika z pamięci tak szybko, jak do niej trafił. Właściwie ten podwójny epizod ratują aktorzy – Spader w pierwszej i Boone w drugiej części odcinka. Tajemnica dotycząca wspólnej historii Liz i Reda posuwa się do przodu bardzo powolnym krokiem, zastępując ciekawość coraz większą irytacją.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h