Pierwszy tom Black Hammer Volume 1: Secret Origins zapowiadał się obiecująco, jednak wątki licznych postaci były bardzo zachowawcze i schematyczne. Pomimo pomysłu na fabułę, który pozwalał mieć nadzieję na nietypową opowieść, komiks zaczął się powoli, pozostawiając ciekawsze zwroty akcji późniejszym odsłonom. Black Hammer Volume 2: The Event rozpoczyna się od przedstawienia genezy Josepha Webbera, znanego jako tytułowy Czarny Młot. Zgodnie z duchem serii, początek kariery bohatera został zapożyczony od jednego ze słynnych herosów głównego nurtu. Tym razem padło na Zieloną Latarnię, a konkretnie – Hala Jordana. Umierający superbohater przekazuje Webberowi swoją moc, ujawniając przynależność do kosmicznej organizacji broniącej pokoju w galaktyce. Oczywiście, i tym razem fabuła przebiega dwutorowo. We współczesnej historii, w świecie, który zapomniał o bohaterach, Lucy Webber okoliczności zniknięcia ojca i jego towarzyszy. Córka Czarnego Młota szybko trafia na farmę-więzienie, co motywuje Talky-Walky do ponownego szukania drogi powrotnej. Tymczasem, Abraham i Barbalien zmagają się ze swoimi relacjami z mieszkańcami miasteczka. Romans Slama rozwija się, tworząc mu wrogów wśród miejscowych, natomiast Marsjanin jest zmuszony pogodzić się ze swoją odmiennością. Gail wspomina dawne czasy, a pułkownik Weird i Dragonfly wciąż żyją we własnym świecie. Fabuła drugiego tomu bardziej skupia się na Lucy i jej ojcu niż na mieszkańcach farmy, chociaż i im Jeff Lemire poświęcił wystarczająco dużo czasu. Jako zapalona dziennikarka, dziewczyna zagłębia się w historię miasta, odkrywając fałszywość rzeczywistości, która ją otacza.
Źródło: Świat Komiksu
W recenzji pierwszego tomu narzekałem na płytkość opowiadanych historii. Tutaj nabierają one głębi, widocznej zwłaszcza w retrospekcjach. Widzimy tutaj jak wielką tragedią była bitwa, która doprowadziła do zniknięcia bohaterów. Łatwo zrozumieć Gail, która straciła znacznie więcej niż się mogło wydawać. Pojawiające się tu i ówdzie mrugnięcia okiem wciąż rzucają się w oczy, ale autorzy nabrali w nich subtelności, nie kalkując jeden do jednego klasycznych inspiracji. Tak jak w przypadku Tajnej genezy, rozdział skupiający się na pułkowniku Weirdzie wyróżnia się na tle reszty. Chociaż Odyseja Randalla Weirda z pierwszego tomu była jego najlepszą częścią, kontynuująca ją Ballada o Talky-Walky budzi mieszane uczucia. To bardzo mroczny fragment, jeden z cięższych od początku serii. Kontrastuje z nim retrospekcja, w której pułkownik niczym Flash Gordon walczy z obcymi i poznaje swoją towarzyszkę. Obie te historie są interesujące, a ich powiązanie nie razi. Problem w tym, że zamiast Dean Ormston, na stołku rysownika gościnnie zasiadł David Rubin. Staromodny styl Rubina, przywodzący na myśli kreskówki Bruce’a Timma, idealnie pasuje do pulpowej retrospekcji. Niestety, gdy fabuła wraca na farmę, brakuje kreski Ormstona. Zamiast jego stonowanych barw otrzymujemy jaskrawą paletę, niepasującą do wcześniejszych odsłon. Same rysunki Rubina są też bardziej karykaturalne, co gryzie się z ponurym tonem scen, które ilustrują.
Reszta komiksu zachowuje brudny, nieprzyjemny styl poprzedniego wydania. Choć nadal nie można nazwać go ładnym, trzeba docenić przedstawiany przez niego brak nadziei na ratunek u bohaterów i szarość życia, które przyszło im wieść. Pozostaje pytanie, co dalej? Seria zdecydowanie idzie w dobrym kierunku. Umieszczony na okładce symbol nagrody Eisnera wreszcie wydaje się w pełni zasłużony. Widać też, że Lemire i Ormston nie zamierzają ciągnąć Czarnego Młota w nieskończoność, że mają plan, który powoli realizują. Oczekiwanie na kolejny tom będzie na pewno interesujące. Bo Wydarzenie, choć daje dużo odpowiedzi, zastępuje je jednocześnie wieloma pytaniami. Jaka jest rola Lucy? Co ukrywają Dragonfly i pułkownik? Czym tak naprawdę jest farma i czy świat naprawdę nie potrzebuje już superbohaterów? Pozostaje czekać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj