Pamiętacie Jordana Belforta z filmu Martin Scorsese The Wolf of Wall Street? Ten finansowy łachudra powraca. Tym razem nazywa się jednak Maurice Monroe, jest czarnoskóry i ma twarz Don Cheadle. To właśnie on jest głównym bohaterem serialu Black Monday. Kokainista, seksoholik, bezlitosny kombinator. Świetny materiał na ciekawego protagonistę opowieści odcinkowej. Sęk w tym, że w pierwszym odcinku Czarnego poniedziałku jego potencjał praktycznie w ogóle nie zostaje wykorzystany. Fabuła produkcji skupia się na tytułowym krachu. Twórcy w centrum akcji stawiają firmę tradingową Monroe’a, sugerując, że to ona będzie odpowiedzialna za nadchodzące wydarzenia. Akcja serialu rozpoczyna się rok przed Czarnym poniedziałkiem. Poznajemy Maurice’a i jego ludzi, tworzących przedsiębiorstwo zajmujące 11 miejsce w rankingu najlepszych firm maklerskich. Dla głównego bohatera to jednak za mało. Chce osiągnąć sam szczyt, dlatego co rusz chwyta się coraz bardziej ryzykownych interesów. Kolejnym protagonistą serialu jest  Blair Pfaff - młody wilk rozpoczynający właśnie swoją karierę na Wall Street. Jako autor cennego algorytmu jest on smakowitym kąskiem dla domów maklerskich. Niestety nie potrafi odnaleźć się w dzikiej rzeczywistości Wall Street. To ciapowaty i nieprzystosowany jegomość, który swój brak doświadczenia próbuje ukryć pod nadmierną nadgorliwością. Wkrótce drogi Blaira i Maurice’a krzyżują się. Jak łatwo się domyśleć, to wydarzenie stanowi preludium do Czarnego poniedziałku. Pierwszy odcinek to zaledwie wprowadzenie do akcji. Zostajemy zaznajomieni z bohaterami i główną osią fabularną oraz wczuwamy się w klimat późnych lat osiemdziesiątych. Całość ma charakter czarnej komedii. Widoczne są inspiracje zarówno Wilkiem z Wall Street, jak i twórczością Seth Rogen, który jest jednym z twórców serialu. Ma być dowcipnie, pieprznie, wulgarnie i niepoprawnie politycznie. Jednym słowem kolejna frywolna komedia, której protagonista to bardzo niegrzeczny chłopczyk. Niestety pilotowy odcinek spełnia swoją rolę połowicznie. Po jego obejrzeniu wiemy już, czym jest Czarny poniedziałek. Nie jesteśmy jednak pewni, czy chcemy nadal śledzić losy bohaterów. Zarówno Maurice, jak i Blair to postaci przerysowane, wręcz przegięte. Jeśli nie lubiłeś Jordana Belforta, to Monroe’a po prostu znienawidzisz. Jest on bohaterem, którego się albo kocha, albo chce się go udusić. Wywołuje skrajne odczucia i niestety nie jest to zaleta formatu. Produkcja ewidentnie ma opierać się na jego charyzmie. Don Cheadle przemawia do swoich pracowników w wulgarnym tonie, wciąga koks przy każdej możliwej okazji, nurza się w bogactwie i co rusz rzuca seksistowskie aluzje. Ten typ człowieka może działać na nerwy i skutecznie zniechęcić do dalszych seansów. Zwłaszcza że podobny model charakterologiczny widzieliśmy w kinie i telewizji nie raz. Blair natomiast dysponuje dziwaczną manierą, która stawia go w jednym rzędzie z Jimem Carrey i Jasiem Fasolą. Jednym słowem, bardzo chce być śmieszny, ale nie zawsze mu to wychodzi. Zestawienie tych dwóch postaci gwarantuje chaos i szaleństwo. Rzeczywiście momentami jest bardzo żywiołowo i zaskakująco. To jeden z tych seriali, w których bohaterowie zarabiają olbrzymie pieniądze w trakcie dzikich imprez. Twórcy jadą po bandzie, co rusz przerysowując akcję. Czasem udaje im się zostać na torze (dziwaczni bliźniacy), w innych przypadkach widowiskowo z niego wypadają (penis na ramieniu Pfaffa). Pierwszy odcinek jest niewłaściwie zbalansowany pod względem tonu, ale jeśli ktoś lubi takie nieokiełznanie na ekranie, może dobrze się bawić. Ważne jest to, że tematyka finansowa nie jest zbyt skomplikowana. Meandry Wall Street zostają przedstawione w sposób jasny i klarowny. Pod koniec odcinka robi się również trochę poważniej, co daje szansę na nieco głębszą fabułę w kolejnych odsłonach. Po pilotowym epizodzie część widzów zrezygnuje z dalszych seansów Czarnego poniedziałku. Ta niepoprawnie polityczna estetyka i żarty balansujące na granicy dobrego smaku mogą skutecznie zniechęcić co wrażliwszych. W połączeniu z tematyką finansową daje to estetykę dość ciężkostrawną i odstręczającą. Z drugiej strony amatorów podobnych klimatów z pewnością nie brakuje. Warto więc spróbować tego osobliwego dania, aby samemu stwierdzić, czy Don Cheadle w takim wydaniu jest dla nas wystarczająco smakowitym kąskiem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj