Jak wiemy, Czarownica skończyła się szczęśliwie, a pozornie niegodziwa Diabolina okazała się istotą w gruncie rzeczy dobrą i zdolną do szczerej, zdejmującej złe uroki miłości. Od wydarzeń z części pierwszej (stanowiących kanwę legendy opowiadanej również przez mieszkańców filmowego świata) minęło kilka lat. Księżniczka Aurora została protektorką Kniei i okolic zamieszkałych przez magiczne, baśniowe stwory. Niestety, jak się okazuje, historia przebudzenia Śpiącej Królewny nie wszędzie opowiadana jest zgodnie z prawdą. Dajmy na to, w królestwie, z którego pochodzi wielka miłość Aurory, książę Filip, nie wszyscy wiedzą o nawróceniu Diaboliny. Mieszkańcy zamku i okolic wciąż postrzegają ją jako mroczną, krwiożerczą wiedźmę. Nie żeby byli daleko od prawdy, ale hej, każdy ma przecież więcej niż jedno oblicze! Zbliża się ślub Filipa i Aurory, na który cieszą się wszyscy najbliżsi. Wszyscy, poza matką Filipa, królową Ingrith (Michelle Pfeiffer). Ta, wroga Diabolinie i magicznym stworzeniom, przechadza się po lochach swego zamku niczym Saruman po podziemiach Isengardu, wzmacnia wojska i gromadzi specyfiki, z których może spreparować potężną broń, zdolną do zniszczenia Diaboliny i mieszkańców Kniei i Wrzosowisk. Gdy więc król pada rażony tajemniczym czarem, królowa rzuca podejrzenia na Diabolinę i przekabaca nawet Aurorę. A że pewne rozdrażnione, magiczne stwory nie przepadają za ludźmi,  łatwo o szybką eskalację konfliktu i wybuch wojny. To tylko zarys, który możecie poznać choćby ze zwiastunów, ale film, niestety, nie oferuje wiele więcej. Rozwoju fabuły i finału już możecie się domyślić (a jeśli nie, to po 20 minutach seansu i tak będziecie pewni, dokąd to wszystko zmierza), podobnie jak morału.   Czarownica 2 ciekawie pogłębia mitologię przedstawionego świata i – to duża zaleta – broni się jako film autonomiczny. Całość wygląda absolutnie przepięknie, różnorodne stworzenia wydają się wyrwane z kart starych, ilustrowanych zbiorów baśni (może poza przypominającym Jeża Sonika Pinto), sceneria tętni magią. Pfeiffer jest jadowita, Angelina Jolie rozdarta pomiędzy czułością a nienawiścią... Zaś reszta znanych nazwisk zmarnowana (Sam Riley nie ma nic ciekawego do roboty, znakomity Chiwetel Ejiofor pojawia się dosłownie na kilka minut), a scenariusz nie stara się nawet mylić tropów, zaskakiwać czy zastanawiać. To boleśnie przewidywalny sequel, który potrafi oczarować oczy, nie będąc jednak w stanie zająć ich na tyle, by nie spoglądały regularnie na zegarek. Oczywiste w tym wypadku morały i wartości, takie jak równość, jedność i braterstwo są podane wprost pod nos na tacy banalności. Mdłe są też postacie, bo poza jednym może bohaterem zdecydowanie brakuje jakichś odcieni szarości, kogoś nieoczywistego. Razi kilka scenariuszowych głupotek, na czele z tym, że właściwie nie mamy pojęcia, dlaczego królowa jako jedyna wciąż tak ślepo nienawidzi Diaboliny i w sumie wszystkiego, co magiczne. Choć jej motywacje są pokrótce nakreślone (w dosłownie kilku zdaniach), wydają się wyjątkowo nieprzekonujące i błahe - skrajna wrogość Królowej, sprowadzająca się do tego, że jest skłonna wymordować wszystkich nieludzi, nawet kosztem swoich bliskich, pozbawiona jest solidnego backstory. Ostatecznie można odnieść wrażenie, że Ingrith jest zła, bo taka już po prostu jest. Halo, mamy 2019 rok, zły-bo-tak antagonista nie ma szans zadziałać! Naprawdę szkoda, że po tak intrygującym podejściu przy części pierwszej (przyznajcie: spojrzenie na tę baśń z perspektywy antagonistki? Łał!) Disney nie postanowił zaryzykować i podjąć więcej podobnych prób. Czarownica 2 to przepiękny, ale miałki, nieangażujący i – co najważniejsze – absolutnie niepotrzebny sequel. Cała więc nadzieja w Cruelli z Emmą Stone!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj