Pierwsza część finału Jeźdźca bez głowy tradycyjnie pokazuje nam kreatywności twórców serialu. Podobają mi się ich czasem dość zwariowane pomysły i wplątywanie w całą intrygę znanych postaci historycznych. Wizja zombie Jerzego Waszyngtona, który stał na czele dobra podczas walki ze złem, przekonuje, ciekawi i sprawdza się wyśmienicie. Poszukiwanie mapy Waszyngtona napędza fabułę, która dostarcza wrażeń, trochę akcji i, przede wszystkim, Parisha w wykonaniu Johna Noble'a. Tak naprawdę w tym wszystkim nie przekonuje mnie Brooks, który jest przykładem dość niejasnego pomysłu na postać. Momentami nie wiedziałem, co tak naprawdę twórcy chcieli osiągnąć, pokazując go nam raz jako posłusznego sługusa pana zła, raz jako zakochanego w Abby mężczyznę. Nigdy nie wykorzystano w pełni tego dylematu i tak samo dzieje się w tym odcinku. Cały czas jest on obecny, ale nie wnosi zbyt wiele i nie działa tak, jak powinien. Przyznam jednak, że Brooks w wersji hardcore stał się lepszą postacią.
Finał razi przede wszystkim zbytnią infantylnością i ckliwością relacji bohaterów. Szczególnie odczuwalne jest to w rozmowie Ichaboda z Abby i Jenny z Abby. Owszem, te momenty wymagały takowych emocji, ale ich przedstawienie dalekie jest od ideału. Powinno być głębsze, prawdziwsze i nie tak diabelnie banalne. Trudno mi uwierzyć w to, o czym mówią bohaterowie, skoro aktorzy nie sprawiają najmniejszego wrażenia przekonującego oddawania emocji.
Wątek Irvinga rozwija się dość przewidywalnie, ale momentami scenarzyści oferują nam absurdy. Przede wszystkim: kto w sądzie uwierzy, że niepełnosprawna dziewczyna na wózku byłaby w stanie skręcić kark rosłemu mężczyźnie? Żadna ława przysięgłych, żaden sąd nie dopuściłby do rozprawy, bo to wszystko jest zbyt irracjonalne i głupie. Samo DNA na szyi denata nie wyjaśnia, jakim cudem wątłe dziecko mogło w taki sposób skręcić kark, więc nikt by nigdy go nie skazał. Dlatego przyznanie się Irvinga do winy to ruch przewidywalny, za bardzo oklepany i mało satysfakcjonujący.
[video-browser playlist="617092" suggest=""]
Druga połowa finału razi sztampowością motywu z wizjami. Ile można ogrywać tak nudny i przewidywalny zabieg? Wszystko zgodne ze schematem: idylliczna wersja życia, przekonanie bohatera o prawdziwości i jeden moment kluczowy, w którym w ostatniej chwili zdaje sobie sprawę, że jest to fałsz. Nieciekawe, mało atrakcyjne i niepotrzebne. Twórcy w tym aspekcie poszli po linii najmniejszego oporu.
Na ocenę zdecydowanie wpływa sama końcówka, w której zaprezentowano nam nadzwyczajną niespodziankę. Przez chwilę myślałem, że to żona Crane'a będzie tym drugim jeźdźcem, lecz ani przez chwilę nie oczekiwałem tego, co nam pokazano. Najlepsze jest to, że wyjawienie prawdziwej tożsamości Parisha wyśmienicie cementuje wydarzenia całego pierwszego sezonu - zwłaszcza te, które wydawały się oderwane od całości. Do tego fakt, że John Noble w drugim sezonie będzie centralnym czarnym charakterem Jeźdźca bez głowy, napawa ogromnym optymizmem. To aktor charyzmatyczny i wyjątkowy, powinien więc fantastycznie wpłynąć na jakość kolejnej serii. Zauważmy, jak nadzwyczajnie kradnie te ostatnie sceny, prezentując się z fenomenalnej strony.
Sleepy Hollow to serial prosty, z intrygującą historią, który wygrywa fantastycznym klimatem zachęcającym do oglądania każdego odcinka i czasem nadrabiającym drobne mankamenty. Finał pierwszego sezonu jest nierówny, chwilami nieprzemyślany i zbyt sztampowy, ale nadal oferuje dobrą rozrywkę, a ostatni zwrot akcji rekompensuje wiele wad.