Po pilotowym odcinku serialu spodziewałam się, że lada moment wybuchnie rewolucja i dojdzie do otwartego starcia między władzą a buntowniczym ludem. Od początku bowiem sugerowano nam, że wszystko jest kwestią czasu - w ludziach coraz bardziej się gotowało, a zabójstwo Sama Rileya stało się kroplą, która miała przelać czarę goryczy. Tymczasem mijają dwa kolejne epizody i w dalszym ciągu nie doszło do wielkiej akcji. Kaznodzieja dalej podżega do buntu, a tłum wiernych wciąż skanduje wraz z nim motywujące hasła. Rewolucja nadal jest przed nami - na tej płaszczyźnie nie zmieniło się w zasadzie nic, jednak nie budzi to irytacji ani zniecierpliwienia. Przeciwnie - mimo tego, że idziemy do przodu raczej marszem niż galopem, seans bardzo angażuje. Niespieszne tempo świetnie pasuje do całej konwencji serialu - w oczekiwaniu na wybuch buntu, mamy czas bliżej przyjrzeć się postaciom, o których twórcy nie zapominają. Bohaterowie kolejno są definiowani  - zarówno przez swoje czyny jak i dialogi. W bieżących odcinkach jeszcze bardziej widać to, co rzuciło mi się w oczy już w pilocie - nikt tu nie jest jednolity. Pozornie święty ksiądz skrywa mroczną przeszłość, a "do szpiku kości zły bandyta" okazuje się człowiekiem o wrażliwym sercu. I jednemu i drugiemu bardzo pasują ich drugie twarze - bracia są zarysowani z dużą dokładnością, a za sprawą tego, że wciąż nie wiemy wiele o ich wspólnej przeszłości, są jeszcze bardziej intrygujący. I choć bardzo lubię postać kaznodziei oraz cenię to, co jest on w stanie zrobić z okolicznym ludem wyłącznie za sprawą swojego silnego głosu, na mojego faworyta rośnie obecnie Creeley. Podoba mi się relacja, jaką pomału buduje z Bessie. Początkowo sądziłam, że będzie traktował dziewczynę przedmiotowo, korzystając z jej obecności wtedy, gdy akurat będzie mu do czegoś potrzebna. Tymczasem w wielu scenach widać już, że ta dwójka bardzo się ze sobą zżyła - on staje w jej obronie przeciwko rasistowskim terrorystom, a ona jest gotowa zaryzykować życie, by odnaleźć miejsce, do którego go porwali. Nie jestem pewna, czy bohaterowie zdają sobie już sprawę z uczucia, jakie ich łączy - zdaje się, że Bessie otworzyła oczy dopiero wtedy, gdy zasugerował to szeryf, a zatem pod koniec trzeciego odcinka. Choć serial mówi o ideologii i polityce, wątek romansowy zaskakująco w tym miejscu pasuje - zwłaszcza uosobiony w tak wyrazistych i różnych od siebie postaciach. Dobrze się to ogląda, a sceny z ich udziałem budzą emocje.
fot. materiały prasowe
Drugi wątek romansowy - choć romansem jako takim raczej ciężko go nazwać - jest oczywiście małżeństwo Davenportów. Tutaj jednak sprawa ma się inaczej - mam wrażenie, że im bardziej zaglądamy za kulisy tego związku, tym większe różnice widać między Sethem a Amelią. Wciąż nie wiemy, jak się poznali, co ich motywuje do podejmowania kolejnych misji i zwracania ludzi przeciwko władzy. I choć łączy ich wspólna ważna sprawa, czuć między nimi pewien dystans. Amelia zdaje się nie być aż tak zaangażowana w przedsięwzięcie jak sam kaznodzieja i choć to ona jest jego prawą ręką i skarbnicą pomysłów, zdaje się, że momentami targają nią wątpliwości. To bardzo ludzkie i cieszę się, że twórcy nie zdecydowali się na stworzenie małżeństwa, które zdaje się być całością i jednością w każdym stanowisku, jakie musi obrać. Tu raczej mamy dwie osobne jednostki, z których każda wyposażona jest we własny rozum i sumienie. I z których - co gorsza - jedna nie wie o drugiej tyle, ile powinna. Tajemnice nie sprzyjają małżeństwu i obawiam się, że prędzej czy później doprowadzi to do kryzysu. Z perspektywy widza nie mam jednak nic przeciwko takiemu owijaniu w bawełnę - fakt, że Seth nie chce zdradzić dziewczynie swojej przeszłości (z resztą - z wzajemnością), tylko podsyca moje zainteresowanie tym, co będzie dalej. W bieżących odcinkach serialu widać wyraźnie strategie, jakimi operują ksiądz i jego brat. Podczas gdy Seth w dalszym ciągu stara się zgromadzić wokół siebie jak najwięcej osób, wygłaszając hasła mobilizujące do działania, Creeley uderza znienacka, wbijając się w zsolidaryzowaną jedność niczym cierń. Wydawałoby się, że ta taktyka nie ma szans z tłumem wyznającym jeden i ten sam cel. Tymczasem to przecież Turner zasiał ziarno wątpliwości w samej Amelii, a także w ludziach, przy okazji świetnej sceny z licytowaniem Biblii. Dla widza jest to kolejny sygnał, że bohater nie może być do końca zły. I choć sam usprawiedliwia swoje działania jako "robienie PR-u", jestem skłonna uwierzyć, że trochę motywuje go w tym jego własne serce. Do działań księdza tymczasem muszę się trochę przyczepić - kolejne sceny, w których staje się mówcą do ludu, wypadają odrobinę patetycznie i czuć w nich nadużycie majestatu.
fot. materiały prasowe
W chwili obecnej twórcy głównie usprawiedliwiają Creeleya, rehabilitując nieco tę postać po jej mocnym wejściu w odcinku pilotowym. Tymczasem kaznodzieja Davenport zaczyna robić się coraz bardziej podejrzany. Choć zbroi tłum w wyższych celach, widać w nim czasem desperację tak silną, że zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie postradał rozumu. Postać bardzo na tym zyskuje - ksiądz jest niezwykle dynamiczny i tak naprawdę nieobliczalny. We wszystkich scenach spodziewałam się co prawda, że uratuje sytuację, jednak środki, jakie do tego celu wykorzystuje, coraz bardziej niepokoją. Broń, zastraszanie, czy atak hakiem rzeźniczym... Robi się coraz bardziej ciekawie. Zastanawia mnie jedynie tajemnicza kobieta, która za cel wzięła sobie odnalezienie Davenporta. Ona również wykazuje ogromną desperację i nie zawaha się nawet przed mordowaniem. Musiała być ważną osobą w przeszłości braci - przede wszystkim kaznodziei, ale na razie nic jeszcze o niej nie wiemy. Po scenie zabójstwa na farmie, ma za towarzyszkę małą dziewczynkę - teraz przynajmniej możemy obserwować ją w interakcji z drugim człowiekiem, bo w zeszłym odcinku ograniczała się jedynie do robienia za snajpera. To właśnie z rozmów z dzieckiem wynika, co to za typ osoby - jest ułożona, wykształcona, elegancka, dba o maniery i nikomu nie ufa. Dziewczynka zdaje się więc być wprowadzona do fabuły tylko po to, by dać kobiecie możliwość odsłonięcia woalu tajemnic. Melinda Page Hamilton gra niezwykle dobrze, a szalony wzrok i obłąkany uśmiech jej bohaterki momentami wzbudza ciarki. Konkretna antagonistka, ze zniecierpliwieniem czekam na konfrontację. Bardzo cieszę się z tego, że w serialu nie ma dłużyzn. Po dobrym pilocie Damnation nie traci na formie ani na jakości - zarówno fabularnej jak i technicznej. Akcja toczy się powoli, ale bardzo intrygująco, a ilustrujące ją ujęcia w dalszym ciągu są jak malowane - taki nacisk na scenografię i budowanie poszczególnych kadrów to wielki plus produkcji. A choć na końcu epizodów nie ma cliffhangerów, najchętniej włączyłabym kolejny odcinek jeszcze dziś. Jest bardzo dobrze.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj