Powrót do młodości
Siedem lat temu Dark Souls stanowiło wyzwanie, któremu podołali tylko najbardziej wytrwalsi i gracze z największym samozaparciem. Sam poległem i odstawiłem grę na półkę, z obietnicą, że kiedyś do niej wrócę. Nie wróciłem. Teraz jest nie inaczej. W wersji Remastered również czeka na Was tyle samo zadań, tyle samo bossów do ubicia i tyle samo zgonów bohatera (zapewne również tyle samo przekleństw, którymi będziecie rzucać). W związku z tym, że QLOC nie pokusiło się o dodawanie czegokolwiek nowego do produkcji Japończyków odsyłam Was do recenzji oryginalnej, która na łamach naEKRANIE pojawiła się przed kilkoma laty. Ja natomiast skupię się wyłącznie na tym, co Remaster ma do zaoferowania graczom, a trochę tego jest.Szybciej, lepiej, ładniej
Zasadniczą różnicą między oryginałem, a Dark Souls Remastered jest fakt podbicia liczby klatek na sekundę. Tytuł z 2011 roku oferował 30 fps, ale i z tym był problem, żeby wyciągnąć stałą liczbę klatek. Natomiast lokacja Blighttown w oryginale to była już katorga. Polacy postarali się to zmienić i im się udało. Rozgrywka teraz jest płynna, a liczba klatek przyspieszyła do 60 na sekundę. Naturalnie ma to przełożenie na samą rozgrywkę, bo wszystko teraz odbywa się szybciej, przez co pewne nawyki z oryginału trzeba było wyeliminować, bo i przeciwnicy poruszają się szybciej. Nawet osławione Blighttown, najbardziej nieprzyjemna lokacja, z jaką człowiek styka się w Dark Souls, teraz nie wydaje się taka nieprzyjemna, jak przed tymi kilku laty. Drugą istotną zmianą jest podbicie rozdzielczości. Gra wydana w 2011 roku oferowała oprawę w jakości 720p. Produkcja wydana przed kilkoma dniami podbija jakość obrazu nawet do 1800p, jednak w standardowych modelach konsol jest to 1080p. Niestety HDR brak, na co wielu będzie narzekało, bo dzięki temu wersja Remastered odżyłaby jeszcze bardziej. Zespół odpowiedzialny za grę zajął się odświeżeniem jak największej liczby miejscówek, które odwiedzamy, ale nie jest to pełen remaster, na jaki w zupełności tytuł zasługuje. Niemniej na pierwszy rzut oka widać, że postarano się o to, aby produkcja zachwycała oprawą wizualną, dostała nowego kolorytu oraz budowała klimat i atmosferę poprzez sprytną grę świateł i cieni. Wygląda to pierwszorzędnie, choć doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to tylko powierzchniowe szlify na kilkuletniej grze, to nie sposób nie zachwycać się efektem końcowym.Dalsze zmiany
W przypadku remasterów mówi się przede wszystkim o podbiciu rozdzielczości i upłynnieniu rozgrywki. QLOC poszedł o krok dalej i chociaż nie ingerował w kod gry, nie dodawał nowych lokacji, ani też nie ułatwiał nam zabawy (tak, gra nadal jest piekielnie trudna i w niczym nie ustępuje pod tym względem oryginałowi), to pokuszono się o kilka zmian, które oceniam pozytywnie. Przede wszystkimi wprowadzono polską (kinową) wersję językową, której wtedy nie było w konsolowym wydaniu gry. Nie każdy jest obieżyświatem i anielski ma w małym paluszku, więc polska lokalizacja z pewnością pomoże mu w zrozumieniu lore i wątku fabularnego, który w każdych grach From Software jest istotny, ale nie przedstawiony wprost. Następnie QLOC zmieniło zabawę w trybie sieciowym. Jest to pewne ułatwienie, z którego muszę się przyznać, korzystałem przy potyczkach z większymi i bardziej męczącymi zakapiorami gry. Teraz sieciowa rozgrywka odbywa się maksymalnie z sześcioma graczami w lokacji (oryginał oferował czterech graczy), co stanowi pewne ułatwienie. Podobnie jak w późniejszy grach Japończyków, wprowadzono dedykowane serwery, w których można korzystać z hasła i tworzyć prywatne sesje z zaproszonymi osobami. To już taki znak czasów, w których cenimy sobie wspólną zabawę z przyjaciółmi niż randomami.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj