Dceased. Martwa planeta to naprawdę udany powrót do zasadniczych wydarzeń w serii stworzonej przez Toma Taylora. W świecie nieumarłych trwa walka o dostrzeżenie choć skrawka nadziei.
Czytelnicy, którzy po lekturze komiksu
DCEased. Nieumarli w świecie DC chcieli jak najszybciej odkryć dalszy ciąg wydarzeń w cyklu stworzonym przez
Toma Taylora, mogli poczuć się odrobinę zawiedzeni. Kolejne tomy serii,
Niezniszczalni i
Nadzieja na końcu świata, nie były bowiem jego bezpośrednimi kontynuacjami – za takową należy uznać dopiero album
Dceased. Martwa planeta. Spieszę donieść, że najnowsza odsłona opowieści nawiązuje do jej otwarcia nie tylko na poziomie fabularnym, ale też pod względem jakościowym. Scenarzysta w naprawdę sprawny sposób pokazuje momentami zupełnie nieoczekiwane skutki pojawienia się zombie w uniwersum DC, przy czym tym razem – bardziej niż związana z takim obrotem spraw groza – interesuje go poszukiwanie ewentualnych rozwiązań całego problemu. Co zaskakujące, odejście od posępności przekazu pozwala Taylorowi na rozwinięcie artystycznych skrzydeł: warstwa fabularna oparta jest na trzech zasadniczych wątkach i kilku czy nawet kilkunastu pomniejszych, pomiędzy którymi twórca przeskakuje umiejętnie, nieustannie dbając o podkreślenie stawki wydarzeń i samego tempa akcji.
Od momentu wybuchu epidemii, która zamieniła rzeszę istot w nieumarłych, upłynęło już długich pięć lat. Ocalali trafili na Ziemię-2, w międzyczasie zwracając na siebie uwagę innych kosmicznych ras. Choć powrót na podstawową wersję naszej planety wydawał się już niemożliwy, nowo uformowana Liga Sprawiedliwości nieoczekiwanie odbiera sygnał z Ziemi. Jego nadawcą jest Cyborg, który obwieszcza, że znalazł lekarstwo na będące źródłem epidemii równanie antyżycia. Po wielu naradach grupa herosów – Damian Wayne/Batman, Jonathan Kent/Superman, Cassie Sandsmark/Wonder Woman, Green Canary/Dinah Lance, Mary Marvel/Shazam i Wally West/Flash – postanawia powrócić do kompletnie zrujnowanego domu, nie zdając sobie sprawy z czekających tam zagrożeń. Jest też Pingwin, który ma własny plan powstrzymania rozprzestrzeniania się choroby, a także John Constantine i inni bohaterzy korzystający z magii, realizujący coraz bardziej skomplikowaną misję obrony ocalałych przed nieumarłymi. Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze solidnie poirytowanego Trigona, który nie tylko odczuwa skutki epidemii na własnej skórze, ale i szykuje się do dokonania inwazji na Ziemię...
Jestem urzeczony konsekwencją Taylora, który najpierw od podstaw zbudował świat nieumarłych w obrębie postrzeganego całościowo uniwersum DC, a później niczym dziecko w piaskownicy zaczął się bawić: zaproponowaną konwencją, przesuwaniem fabularnych akcentów czy eksperymentami przeprowadzanymi na mitologii dobrze nam znanych postaci. W
Martwej planecie klasyczna opowieść o zombie spotyka więc gatunek superbohaterski – to połączenie przynosi smakowite owoce. Wielka w tym zasługa dynamiki wydarzeń; choć w rękach innego scenarzysty ta historia raz po raz mogłaby się uginać pod ciężarem mnogości wątków, Taylor konstruuje ją w sposób spójny i starannie przemyślany. Jestem prawie pewny, że czytelnicy pokochają "magiczno-mistyczny" wymiar tego komiksu czy naprawdę częste puszczanie oka w kierunku odbiorców, jak choćby w scenie z przytulającym się (!) Batmanem. Powinny Wam również przypaść do gustu nowe motywy, od których w tej opowieści aż się roi; zwróćcie też uwagę na to, że postacie drugoplanowe jeszcze częściej niż dotychczas pojawiają się na głównej arenie wydarzeń, co pozwala na obserwację świata przedstawionego z innych już perspektyw.
Równie przekonująco wypada warstwa wizualna tomu, za którą odpowiadał
Trevor Hairsine. Artysta w niejaki sposób powraca do tej serii – przypomnijmy, że to właśnie on był rysownikiem
Nieumarłych w świecie DC, natomiast nie tworzył ilustracji do pozostałych części cyklu wydanych na rodzimym rynku. Wydaje się, że potrafi on najlepiej oddać artystyczną wizję Taylora, dzieląc się z czytelnikami intrygującą mieszanką brudu, podniosłości i wszechobecnego mroku, przeplatanego czymś, co moglibyśmy uznać jako próbę wzbudzenia w czytelnikach nadziei na lepsze jutro dla herosów.
Dceased. Martwa planeta to niezwykle udany powrót do zasadniczych wydarzeń w uniwersum nakreślonym przez Toma Taylora. Choć finał tej opowieści dopiero przed nami, nowa odsłona cyklu przypomina odbiorcom o tym, jak wciągające potrafi być zderzenie rzeczywistości superbohaterskiej z konwencją zombie. Scenarzysta rozwija przy tym najważniejsze wątki i dba o dokonywanie zmian w ekspozycji głównych bohaterów.
Martwa planeta przynosi więc świeżość w świecie naznaczonym zgnilizną; pompatyczność i tanie chwyty emocjonalne ustępują miejsca fabularnej adrenalinie i wysokiemu tempu akcji. Nie sądzę, by w historii o nieumarłych do szczęścia potrzeba nam było czegoś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h