Deadpool utrzymuje wysoką formę, dostarczając nam kolejny wyróżniający się na rodzimym rynku komiksowym album. Fabuła to idealna mieszanka szaleństwa i akcji.
Mimo lekkości, bezczelności i sprośności, seria od Deadpoolu stopniowo przechodzi ewolucję w stronę czegoś głębszego, a dzieje się to za sprawą wydarzeń opisanych w tomie Deadpool, Vol. 3: The Good, the Bad and the Ugly, których konsekwencje obserwujemy w Deadpool, Vol. 4: Deadpool vs. S.H.I.E.L.D.. Nasz bohater niezmiennie rzuca żartami i z uśmiechem na ustach masakruje wszystko, co nawinie mu się pod rękę, teraz jednak dostrzegamy w nim coś jeszcze – tragizm i samotność, wynikające z jego stanu i sposobu życia. Gerry Duggan i Brian Posehn wykonali tu świetny ruch, bo przy czwartym komiksie z fabułą zakręconą jak impreza po kilkunastu piwach, taka formuła mogłaby stać się męcząca – ten nowy zwrot jednak każe nam spojrzeć na Wade’a w innym świetle, co dodaje całości nowego smaczku.
Choć, trzeba to podkreślić, mowa tu raczej o szczypcie, a nie kolosalnej zmianie, bo przez większość albumu wszystko rozgrywa się jednak po staremu, na co najlepszym dowodem jest paradujący po kartach komiksu w samych gatkach wkurzony Crossbones, odgrywający pamiętną scenę ze WatchmenAlana Moore’a. Tylko gdzieś pod powierzchnią czuć zmianę, a i sam Deadpool jest jakby bardziej wkurzony, niż beztrosko wesoły, jak wcześniej.
Tytuł albumu jest przy tym nieco mylący. Bo Deadpool wcale nie walczy z SHIELD, a ledwie z jednym agentem. Jasne, wysoko postawionym, ale też po stronie Wade’a staje znany fanom Kinowego Uniwersum Marvela agent Coulson, który robi za całą armię. Można więc liczyć na efektowność: i się ją dostaje.
Kto więc szuka żartów, akcji, nawiązań do popkultury i wątków poplątanych jak słuchawki po kilku minutach w kieszeni spodni, dostanie to, a nawet więcej, w nowym albumie z serii. Najbardziej powinno podobać się jednak to, że scenarzyści zdradzają ambicje na jeszcze ciekawsze opowieści, zamiast stać w miejscu.