Detective Comics #1000 to komiks, który oddaje hołd bodajże najważniejszej serii DC, jak i postaci Batmana. Dla czytelników stanie się on także okazją uczestnictwa w jedynym w swoim rodzaju święcie.
Zarówno amerykańscy, jak i polscy czytelnicy mieli w ostatnim czasie sporo okazji do świętowania ważnych dla świata DC rocznic. Po ukazaniu się w naszym kraju tysięcznego numeru
Action Comics, teraz przyszła pora na celebrację związaną z innym filarem wydawnictwa - do polski wchodzi właśnie
Detective Comics #1000. To pozycja ze wszech miar wyjątkowa; z jednej strony ma oddawać hołd ponad 80-letniej tradycji serii, z drugiej zaś być jedyną w swoim rodzaju refleksją nad dziedzictwem i mitologią postaci Batmana. Do pracy nad tomem zaproszono prawdziwych gigantów powieści graficznych; dość powiedzieć, że znajdziemy tu historie tworzone przez takich tuzów jak
Jim Lee,
Brian Michael Bendis,
Geoff Johns,
Tom King,
Scott Snyder,
Kevin Smith,
Paul Dini i wielu innych. Efektem ich działań nie jest co prawda zbiór opowieści stanowiących dla Mrocznego Rycerza rewolucję, ale jestem niemal przekonany, że dla części odbiorców stanie się on wyjątkową, nostalgiczną wędrówką po uniwersum herosa. Większość autorów próbuje bowiem zatrzymać czas, odwrócić go czy nawet spojrzeć w przyszłość, chcąc podkreślić, kim naprawdę jest dla nich Batman.
W skład komiksu wchodzi więc 13 krótkich historii, które mają na celu zaakcentować najważniejsze elementy związane z przeszłością bohatera tudzież najistotniejsze i najbardziej znane cechy jego charakteru. Przy takiej kompozycji fabularnej siłą rzeczy niektóre z opowieści bardziej przypadną nam do gustu, pozostałe zaś nieco mniej. Przynajmniej dwie z nich odebrałem jednak jako wybitne - to
Największa sprawa Batmana Kinga, doskonale oddająca panujące w Bat-Rodzinie relacje, i
Wiem Bendisa, która w genialny sposób uchwyciła aspekt prawdziwej tożsamości Mrocznego Rycerza, oferując jeszcze fenomenalnie poprowadzoną rozmowę herosa z Pingwinem. Bardzo dobrze sprawdzają się również
Stolik dla dwóch osób, ukazujący konfrontację Batmana i Two-Face'a, czy
Heretyk, podkreślający popularny w całym zbiorze motyw detektywistyczny, prowadzący superbohatera w stronę spotkania z Ligą Asasynów. Osobiście najbardziej zawiodłem się na
Projekcie Batmana legendarnego
Warrena Ellisa, który z niejasnych przyczyn nie wyszedł poza ramy niezobowiązujących bijatyk na modłę trykociarzy - przed lekturą doprawdy nie przypuszczałem, że to właśnie ten scenarzysta okaże się najsłabszym ogniwem w całej autorskiej armadzie.
Jeśli spojrzymy na
Detective Comics #1000 całościowo, zdamy sobie sprawę, że przeważają w nim dwie perspektywy: ta uwypuklająca rolę Batmana jako Najlepszego Detektywa Świata oraz kwestie związane z targającą herosem samotnością, poczuciem wyobcowania, paradoksalnie nasilającym się wtedy, gdy Mrocznemu Rycerzowi blisko jest do rozumianej w rozmaity sposób rodziny. Jest coś poruszającego w sekwencji, w której Alfred czeka na wracającego z kolejnej krucjaty protagonistę z posiłkiem; przy stole ostatecznie siada jednak nie Bruce Wayne, a Zamaskowany Krzyżowiec w pełnym stroju, nie zdając sobie nawet sprawy, że zapomniał zdjąć kostium w Jaskini Nietoperza. Tego typu smaczków jest w tym tomie znacznie więcej; twórcy robią wszystko, aby w naprawdę krótkich historiach pokazać esencję postaci Batmana i wkład, jaki ma on w całą popkulturę. Siła komiksu leży jednak nie tylko w popisach scenariuszowych, ale przede wszystkim w jego unikalnej warstwie graficznej.
Choć kolejne opowieści były ilustrowane przez kilkunastu rysowników, ich różnorodny styl przekłada się koniec końców na fantastyczną mozaikę wizualną, która doskonale oddaje panujący w Gotham City i najbliższym otoczeniu Mrocznego Rycerza nastrój. Na wyżyny wspinają się choćby
Alex Maleev, okraszający swoimi pracami wspomniane wcześniej
Wiem - jego charakterystyczna, gruba kreska kapitalnie dopełnia i rozwija dysputę Batmana i Pingwina, jak również
Neal Adams, zatapiający w
Heretyku całe miasto w mroku, posępności i wszędobylskim brudzie.
Doug Mahnke w
Średniowieczu stawia z kolei na widowiskowe plansze, a
Kelley Jones w
Ostatniej zbrodni w Gotham sięga po typową dla siebie karykaturę - warto też dodać, że obaj ostatni artyści ze swojego zadania wywiązali się nawet lepiej, niż współpracujący z nimi w tym przypadku scenarzyści. Do tego wszystkiego dodajmy jeszcze zawartą w polskim wydaniu, niezwykle obszerną galerię okładek alternatywnych, które w przeważającej większości wyglądają przepięknie. Nie może być inaczej, skoro znalazły się tu prace tworzone choćby przez
Alexa Rossa czy
Billa Sienkiewicza.
Detective Comics #1000 nie jest pozycją, która odmieni Wasze spojrzenie na Mrocznego Rycerza, oferując nową perspektywę w postrzeganiu tej postaci. Wydaje się jednak, że nie to było główną intencją twórców DC, którzy pracowali przy tym tomie; w pierwszej kolejności szło im raczej o podlaną sentymentami podróż w głąb tak świata Batmana, jak i jego psyche. To właśnie dlatego będziecie chcieli posiadać ten zanurzony w atmosferze celebracji komiks na swojej półce - rocznicowe projekty wydawnictwa wpisują się bowiem w długoletnią tradycję, która jest nie tylko starsza od samych autorów, ale i przetrwa długo po nich. Patrząc z tej perspektywy,
Detective Comics #1000 staje się wyjątkową metaforą sztuki: artyści biorą na warsztat większe niż życie idee, próbując im nadać własną formę. Ot, komiksowe święto, które nigdy się nie kończy; wniosek tym bardziej zasadny, że lada dzień na amerykańskim rynku zadebiutuje jeszcze jedno przedsięwzięcie tego typu,
Detective Comics #1027. Oddając Batmanowi hołd, miejmy na uwadze, że jego dziedzictwo nie ma końca - tak już jednak bywa z herosami...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h