Ouija ("Ouija") jest mocno pokręconym filmem grozy, co nie oznacza, że przez to mniej przerażającym. To "dreszczowiec młodzieżowy", w którym głównymi bohaterami jest grupa nastolatków, a cały obraz mocno przypomina serię "Oszukać przeznaczenie", tyle że owym przeznaczeniem, czyli końcem żywota, jest śmierć wymierzona z ręki tajemniczego ducha, początkowo podającego się za przyjaciela. Widać też, że Stiles White czerpie z innych horrorów, które w ostatnim czasie odbiły się sporym echem w swoim gatunku. Mamy więc nawiązania do kultowego "The Ring", gdzie (również mała dziewczynka) przepowiada swoim ofiarom śmierć w siedem dni po tym, jak obejrzeli nagranie z nią w roli głównej. Natomiast w dziele White’a pierwszym krokiem w stronę śmierci jest rozpoczęcie gry z "przyjacielem" – siłą nieczystą odpowiadającą na pytania dotyczące przyszłości, lecz za cenę życia, o które wkrótce się upomina w okropnych okolicznościach.
Oprócz tych widocznych podobieństw do "Oszukać przeznaczenie" i "The Ring" mamy w Diabelskiej planszy masę innych schematów i sytuacji, które kojarzą się z innymi filmami grozy, co wynika przeważnie z faktu, że należy do gatunku konwencjonalnego, ze znacznie ograniczonym polem manewru dla twórców. Wydaje się, że Diabelska plansza... jest aż za bardzo naszpikowana takimi modelami jak: nawiedzony dom z długą historią, tajemnicze morderstwa, zawiłe i toksyczne relacje rodzinne, seans spirytystyczny, cmentarz, szalona staruszka z zakładu dla psychicznie chorych, szczególnego rodzaju opętania, a także kobieta przypominająca współczesną szamankę, która ostrzega przed zgubnym kontaktem ze światem umarłych. Jest tego wszystkiego niesamowicie dużo, choć z drugiej strony dynamiczna akcja bogata w coraz to nowe cuda nie daje szansy na nudę, a przy tym jest naprawdę strasznie. Uśmiechamy się jedynie przez chwilę, ponieważ (dosłownie) nagle pojawia się zatrważające ujęcie i mamy wrażenie, jakby żelazna ręka ściskała nasze serce. Ponadto odnajdywanie stereotypów i związków z innymi dreszczowcami niesie za sobą świetną zabawę, która prowadzi ostatecznie w stronę potwornego niepokoju. Reżyser (i jednocześnie scenarzysta) sprytnie porusza się między utartymi kliszami, dodając przy tym kilka świeżych motywów, które są prawdziwie demoniczne, a przy tym stanowią niezłą atrakcję. W efekcie dostajemy całkiem przyzwoity horror, który wzbudza potężne emocje, a wiadomo, że właśnie to jest kluczowe w kinie nastawionym na rozrywkę.
[video-browser playlist="630516" suggest=""]
Diabelska plansza Ouija skutecznie wykorzystuje środki filmowego wyrazu charakterystyczne dla filmów grozy. Możemy liczyć na nagle zapalające się i gasnące światła, ciemne scenerie, w których rozbrzmiewa niepokojąca, przybierająca na sile muzyka, dziwne odgłosy, poruszające się przedmioty, skradanie się zjawy wspaniale pokazane przez pracę kamery. Jej ruch i perspektywa upiora sprawiają, że widz ma ciarki na plecach, obserwując, jak wróg zachodzi bohatera od tyłu. Wiadomo, że najgorszy jest sam moment wyczekiwania na najgorsze, a reżyser Diabelskiej planszy... ma tego pełną świadomość. Z każdą minutą wzrasta napięcie i poziom paniki; na pozór niewinna zabawa na początku opowieści zmienia się w rzeczywisty koszmar. Stiles White brawurowo posługuje się zwłaszcza trikiem "fałszywy alarm" – przykładowo: to tylko Pete, chłopak Debbie (Douglas Smith), gwałtownie wyłania się przed nami, a nie żadna zjawa, a potem znikąd doznajemy prawdziwego ataku.
"Witaj przyjacielu…" - tymi słowami rozpoczyna się gra planszowa wykorzystywana w seansach spirytystycznych. Łatwo jest powiedzieć "cześć", ale zdecydowanie trudniej "żegnaj", o czym przekonuje się paczka znajomych pragnąca nawiązać kontakt ze zmarłą w niewyjaśnionych okolicznościach przyjaciółką Debbie (Shelley Hennig). Przyjaźń jest piękna, ale niekiedy bywa toksyczna, a nawet zabójcza… Z powodu tęsknoty i ciekawości pakują się w szpony diabolicznych sił i trudno im stwierdzić, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, oraz skąd mogą spodziewać się ataku. Trzeba przyznać, że mimo pewnych schematów Ouija wcale nie jest taka przewidująca, a rozwiązanie owianej tajemnicą straszliwej sprawy gwarantuje autentyczną frajdę. Nie będziecie więc w kinie narzekać na nudę.
W trwającym półtorej godziny dreszczowcu można odnaleźć wiele symboli, takich jak: drzwi, przyrząd otwierający rozgrywkę planszową wyglądający jak wizjer (w którym ukazuje się duch), słowa powitania i pożegnania - również w kontekście pogodzenia się ze śmiercią bliskiej osoby – lustro, ogień (piekło, a zarazem znak oczyszczenia), woda, barwy symbolizujące zbliżającą się śmierć, zasznurowane usta… To tylko część z obszernej bazy znaków. Ich odnajdywanie i analizowanie jest wcale nie gorsze od ciarek, które pełzają nam po plecach w czasie seansu.
Czytaj również: Ewan McGregor krytykuje fałszywych fanów
Do atutów filmu można zaliczyć wartką akcję, połączone z grozą drobne elementy komediowe, klimatyczną muzykę, ciekawe zdjęcia, świetną pracę kamery, wymagające refleksji (drobnej, bo po horrorze nie ma co się spodziewać pokaźnej głębi przekazu) zdarzenia. Jedną z bolączek Diabelskiej planszy Ouija jest zaś aktorstwo niskich lotów, które wynika głównie z wieku i niedoświadczenia obsady. Nie można powiedzieć, że Olivia Cooke, wcielająca się w najbliższą przyjaciółkę zakręconej, spragnionej wrażeń Debbie, Laine (będącą, swoją drogą, tak zwaną słodką, głupią blondynką), czy Ana Coto (jako zbuntowana rockmanka i młodsza siostra Laine) są złymi artystkami, ale z pewnością swoim warsztatem nie powalają na kolana. Najlepiej prezentuje się Lin Shaye w skórze niezrównoważonej starszej pani oraz demony dręczące nastolatków. Szczegółów owego gnębienia oczywiście nie zdradzę.
Do wad należy również momentami zbyt duży infantylizm i naiwność filmu, zwłaszcza w kluczowej scenie. Chwilami owa banalność kłuje w oczy, ale koniec końców Ouija prezentuje się przyzwoicie na tle innych filmów grozy. Jest na swój sposób oryginalna (mimo wyraźnych schematów) i nie tak łatwo jest jej powiedzieć "żegnaj", gdyż koszmarne obrazy długo nas nie opuszczają po wyjściu z kina. Polecam więc ten horror wszystkim, którzy lubią się bać. Obiecujący reżyserski debiut Stilesa White’a przypadnie do gustu nie tylko nastoletnim widzom.