Na kino bokserskie składa się parę istotnych tytułów. Reszta obrazów, budujących ten podgatunek dramatów sportowych, to jedynie ich naśladowcy – godni uwagi, lecz denerwująco przewidywalni. Film Southpaw z oczywistych względów był skazany na przynależność do którejś ze stron. Kiedy przy stole dla scenarzystów zasiadł sam Kurt „Syn Anarchii” Sutter, film z góry otrzymał zielone światło na wejście do reprezentatywnej czołówki. Kolejne informacje napływające zza wielkiej wody, dotyczące obsady, szczegółów fabularnych i intensywnego treningu Jake'a Gyllenhaala tylko potwierdzały fakt, że we wrześniu 2015 roku szykuje nam się nie lada widowisko sportowe. Czy słusznie? Historia sama z siebie odhacza podstawowe punkty amerykańskiego kina odkupienia. Mamy więc wojownika będącego u szczytu chwały (Jake Gyllenhaal), u boku którego stoi piękna żona (Rachel McAdams) wraz ze wspaniałą córką (Oona Laurence). Jest również tragedia, która doprowadza do utraty wszelkich dóbr, szczęścia i spokojnego życia rodzinnego. Mamy także przełomowy moment, w którym Billy Hope dotyka dna i pozostaje mu już tylko się od niego odbić – wszystko dla dobra małoletniej córki. Wisienką na stereotypowym torcie jest postać Ticka Willsa (Forest Whitaker) – podstarzałego, budzącego respekt trenera z surowymi zasadami, do których muszą dostosować się wszyscy bez wyjątku. Po chwilowym konflikcie, panowie docierają się, by w finale stworzyć niesamowicie zgrany duet. Fakt ten, wraz z niezłomnością i determinacją głównego bohatera, doprowadzi widzów do emocjonującego, acz oklepanego finału. [video-browser playlist="723526" suggest=""] Dla obsady warto przy najbliższej okazji ustawić się w kolejce po bilet na obraz, który wyreżyserował Antoine Fuqua. Aktorzy czują się na planie wyśmienicie, co nie tylko przekłada się na ich grę, lecz także na odbiór filmu przez widza. W ostatnich latach kariera Gyllenhaala gna jak szalona, a kolejne punkty w jego filmografii utrzymują jego emploi w zróżnicowanych barwach. Aktor udowodnił, że nie boi się wyzwań, jakie narzuca mu jego życiowy zawód. Morderczy trening do roli? Czemu nie. Zaangażowanie aktora w psychikę postaci to jednoznaczny ukłon w stronę widowni. Tym samym rola Billy’ego Hope jest jedną z najlepszych kreacji amerykańskiego artysty. Reszta ekipy jednak nie odstaje od standardów narzuconych przez jego talent. Od strony aktorskiego kunsztu, Southpaw nie ma sobie nic do zarzucenia. Ba, nawet Forest Whitaker, który w większości swoich ról uderza w czułe struny moich nerwów, tu odegrał postać, którą obdarzyłam niekłamaną sympatią i niemałym współczuciem. Oczekiwania wobec historii wzrosły wraz z obsadzeniem w roli scenarzysty samego Kurta Suttera. Twórca serialu o anarchistycznym klubie motocyklowym niejednokrotnie udowodnił, że na czym jak na czym, ale na brutalności to on się zna. W tym przypadku również potwierdza tę regułę, gdyż sceny walk, współgrające z okazjonalnie świetnym operatorskim warsztatem, potrafią krystalicznie odzwierciedlić bezlitosność owego sportu. Jednak wszystko to ginie w gatunkowych banałach, które za bardzo kłują widza w oczy. Zamiast cieszyć się świeżym spojrzeniem na temat fabularyzowanego boksu, mrużymy oczy i odpływamy myślami, gdyż dobrze wiemy, jak skończy się opowieść o walecznym Billym. Wszystko to sprawia, że tak bardzo oczekiwane przez widzów dzieło, koniec końców staje się jeszcze jedną naśladowczą pozycją wśród filmów budujących gatunek kina boksu. Niemniej jednak wyróżnia się pamiętną grą aktorską, co nadal czyni z "Southpaw" interesującą propozycję na spędzenie wrześniowego wieczoru w kinie z przyjaciółmi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj