Momentami można odnieść wrażenie, że w istocie twórcy The Musketeers celują w tworzenie kostiumowej wersji "CSI", bo na razie historie poprzednich dwóch odcinków oparte są na oklepanych schematach znanych z seriali policyjnych. Zapewne jest to "jakiś" pomysł na fabułę, ale nimi też trzeba umieć się posługiwać, a w The Musketeers jest z tym bardzo różnie.
Udaje się wykorzystać potencjał Santiago Cabrery, który dzięki wydarzeniom odcinka staje się prawdziwym Aramisem. Jest w tym wiele sztampy i operowania kliszami, ale w końcu mamy w The Musketeers wyrazistego bohatera z osobowością, przeszłością i duszą. Scenarzyści z powodzeniem budują postać, opierając się na motywie traumy z dawnych lat. Ten sam schemat pojawił się w zeszłym odcinku w przypadku Atosa, ale tam aktor grający postać i realizacja kompletnie położyły ten wątek. Aramis w tym serialu jest bohaterem, który wzbudza sympatię i chce mu się kibicować, a to jest ważne, by chciało się wracać przed ekran.
The Musketeers nadal wygląda ładnie. Produkcji niewiele można zarzucić pod względem wizualnym. Szkoda, że w parze nie idzie pomysł na efektowną realizację scen akcji. Walki są bardzo przeciętne - choreografia kuleje i nie oferuje popisów fechtunku, a do tego praca kamery jest trochę chaotyczna. Trudno emocjonować się takimi scenami, gdy twórcy robią wszystko, abyśmy nie widzieli ich dokładnie.
[video-browser playlist="634285" suggest=""]
Motyw z księciem jest interesujący, ale to żona kradnie ten odcinek. W końcu pojawia się ciekawa, twarda postać kobieca, która potrafi być wiarygodna w tym, co robi (czego nie można powiedzieć o De Winter). Nawet finał wątku w więzieniu, choć oparty na ogranej kliszy, sprawdza się i dostarcza wrażeń. Największa w tym zasługa Petera Capaldiego, który jako kardynał potrafił coś z niego wyciągnąć.
Czwarty odcinek pokazuje bardzo niebezpieczną i wręcz kuriozalną rzecz związaną ze stacją BBC. Przeważnie brytyjscy scenarzyści imponują kreatywnością, ale w The Musketeers od początku irytują wtórnością. Końcowa scena pomiędzy Aramisem, jego przyjacielem i dowódcą muszkieterów wręcz obraża widza, gdyż identyczną mieliśmy w pierwszym sezonie Ripper Street (także BBC). Czy naprawdę teraz stacja będzie kopiować samą siebie i zjadać własny ogon?
Sympatycznie wygląda relacja d'Artagnana i pani Bonacieux. Ich romans jest tylko kwestią czasu, ale podobać może się to, jak prowadzone są ich relacje. Tamli Kari w roli Bonacieux wzbudza wiele pozytywnych emocji i jest niebywale wiarygodna. Scena z jej prośbą do d'Artagnana jest jedną z lepiej nakręconych w tym odcinku. Szkoda, że postać gości na ekranie tak krótko.
The Musketeers pomimo sztampy, banału i mało efektywnego odgrywania schematów ogląda się znośnie, ale ten serial musi szybko złapać wiatr w żagle, bo bardziej przypomina "Xenę" i "Herculesa" z lat 90. niż choćby Atlantis. Oczekiwania względem BBC są o wiele wyższe niż to, co ten serial prezentuje.