Stephen Vincent Strange to, można powiedzieć, nadworny mag uniwersum Marvela. Wyróżnia go to z kolorowego towarzystwa osób obdarzonych nadludzkimi mocami, mutantów i kosmitów. Jednak czasem i przepotężny czarnoksiężnik musi skorzystać z pomocy takich jak wyżej wymienieni.
Kiedy Doktor Strange traci moc, po radę udaje się do żelaznego człowieka (jak go określa), czyli Tony’ego Starka. Ten postawia pomóc mu odnaleźć utracone siły metafizyczne i w tym celu proponuje podróż przez galaktykę. Ale nie autostopem, tylko jego pojazdem.
Zmotywowany przez Iron Mana były chirurg udaje się zatem na kosmiczną wędrówkę. Najważniejszymi jego celami będą spotkania z władającymi czarami przedstawicielami odmiennych ras i światów oraz pozyskiwanie paranormalnych artefaktów. Podczas peregrynacji po wszechświecie trafi on na dawnych i nowych znajomych, zarówno przyjaznych, jak i wrogich. Z wachlarza zapiekłych przeciwników pojawi się oczywiście Baron Mordo i nemezis Doktora, Dormammu. Na uwagę zasługuje na pewno Kanna, napotkana obca, która jest technomantką - posługuje się mieszaniną czarów i technologii. Razem z ziemskim czarownikiem stawią czoła Super-Skrullowi i innym nieprzyjaciołom oraz przeżyją sporo przygód podczas zdobywania nadnaturalnych przedmiotów i wiedzy. Kiedy już wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku i mag odzyskuje swą astralną energię, okazuje się, że za używanie magii może zostać... wystawiony sowity rachunek.
Trzeba przyznać, że i scenarzysta (
Mark Waid), i rysownicy (
Javier Pina,
Jesus Saiz i inni) stanęli na wysokości zadania. Historia opowiada o podróży naszego tytułowego lekarza przez wszechświat w poszukiwaniu arkanów magii, ale również po trosze siebie. Oczywiście to komiks superbohaterski (ze wszystkimi przypadającymi temu gatunkowi wadami i zaletami), ale amerykański autor próbuje nadać mu nieco głębi. Strange dzięki wydarzeniom i pozostałym bohaterom opowieści stara się bardziej obiektywnie spojrzeć na swoje ego i mniej ogólnie: pewne przywary. Jeśli natomiast chodzi o rysowników, to ilustracje są doskonałe. Hiszpanie pokazali swój poziom w całej krasie.
Niektórym zapewne album może wydać się nieco chaotyczny (znajdziemy tu trochę nawiązań do dawnych losów protagonisty), a cała ta eskapada to barwna karuzela rozmaitych wypadków, przypadków i starć. Główna nić fabuły przebija się to mocniej, to słabiej, ale przez cały tom jest obecna, choć odwiedziny na coraz to innych światach potrafią wprowadzić pewne zamieszanie. W każdym razie ważka do bohatera sprawa posuwa się wciąż do przodu wraz z trafnymi (bądź mniej) decyzjami Strange’a. Potyczka z Dormammu (Doktor wsparty przez Przedwiecznego, tu zwanego Starożytnym) taka jak zwykle, bo co można w sumie zrobić złego esencji zła? Wiadomo, wysłać do domu i czekać na następną wizytę. Ziew. Poza tym album dobry i bez innych zarzutów, zwyczajowo już w tych czasach wzbogacony alternatywnymi okładkami. Dla fanów łypania na wszystko wokół Okiem Agamotto jest jak znalazł.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h