Doroczne oczekiwanie na świąteczny odcinek „Doktora Who” staje się już po prostu kolejną bożonarodzeniową tradycją. Wyczekujemy, czym tym razem zaskoczą nas twórcy – jak w świątecznym anturażu sprawdzi się nowy Doktor? O co chodzi z tym Świętym Mikołajem – wszak to postać niepasująca do whouniversum? Dla kogo to będzie tytułowa „Ostatnia Gwiazdka”? No i proszę. Na wszystkie pytania znamy już odpowiedzi. I trzeba przyznać, że są to odpowiedzi nadzwyczaj zadowalające.
„Doktor Who” to serial wyjątkowy i widzimy kolejne potwierdzenie tej zasady. No bo gdzie indziej w popkulturze ktoś potrafi sensownie wymieszać „Obcego” i „Incepcję” z postacią Świętego Mikołaja w samym środku intrygi? Moffat potrafi. Jak w poprzednich latach w świątecznych odcinkach bez najmniejszego poczucia obciachu garściami sięgał po pomysły z Dickensa czy Lewisa, tak tym razem sięgnął bliżej i pokazał, że można przenieść strach z „Obcego” do prostszej, krótszej telewizyjnej fabuły, a ideę śnienia rozegrać równie sprawnie jak Nolan (moim zdaniem wręcz ciekawiej i mniej pretensjonalnie).
Duet Capaldi-Coleman, który teoretycznie rozstawał się w poprzednim odcinku, ma się tu świetnie. I to zdecydowanie jeden z najlepszych odcinków – chemia pomiędzy aktorami, podobnie jak pomiędzy postaciami, które odgrywają, to klasa sama dla siebie. Niczym stare dobre małżeństwo zrobią dla siebie wszystko, wręcz czytają sobie w myślach, ale i potrafią punktowo dopiec sobie jednym dobrze wymierzonym zdaniem.
[video-browser playlist="638158" suggest=""]A obok nich mamy jeszcze trzecią gwiazdę, Nicka Frosta jako Świętego Mikołaja. Naprawdę gwiazdę. I to uhonorowaną – jak rzadko – nazwiskiem w czołówce. Frost idealnie wciela się w archetyp Mikołaja. Ma brzuszek, brodę, głos jak trzeba, tupet co się zowie, notes ze wszystkimi nazwiskami i listami prezentów z poprzednich lat, no i renifera Rudolfa na pilota. I niczym dobra wróżka zjawia się, gdy tylko jest potrzebny, nie zrażając się złośliwymi uwagami o mandarynkach czy Doktorowym „Wesołej Wielkanocy!”.
Sama fabuła to opowieść o małej arktycznej bazie, gdzie oczywiście Doktor z Clarą wpadają z wizytą akurat w momencie ataku kosmitów. Obcy są straszni jak w popkulturze trzeba („Nazwaliście film »Obcy«?" - dziwi się Doktor. „To nic dziwnego, że co chwila macie tu inwazję”), żartów też nie brakuje, elfy są złośliwe i tak opryskliwe, że Thranduil byłby z nich dumny, a świąteczna piosenka Slade sprawdza się już nie pierwszy raz w tym serialu.
Odcinek ten to z jednej strony świetna świąteczna zabawa, a z drugiej – przygotowanie do kolejnego sezonu. Wyplątanie się (bądź domknięcie) puenty poprzedniej serii i stworzenie sytuacji wyjściowej na sezon kolejny. I myślę, że obie te funkcje „Ostatnia Gwiazdka” spełnia nadzwyczaj dobrze.