Epizod World Enough and Time rozpoczyna się z przytupem, pokazując Doktora tuż przed rozpoczęciem regeneracji. Cóż to oznacza? Skąd ten śnieg, co się dzieje? Nie wiadomo – napisy początkowe, nazwisko scenarzysty (Moffat, to Twoja sprawka!) i już widzimy zupełnie inną scenę. Ogromny, naprawdę spory statek kosmiczny pośród gwiazd, zdający się lecieć wprost w środek świetlistego kręgu, który niedługo później zostanie przed Doktora nazwany czarną dziurą. Tym razem to nie historia o ratowaniu załogi – ta już się skutecznie ratuje, ponieważ statek próbuje się oddalić od niebezpieczeństwa. Co więc robi Doktor, siedzący w TARDIS i zajadający chrupki? Sprawdza, jak zwolniona chwilowo z więzienia Missy radzi sobie w roli obrończyni uciśnionych, do której aspiruje. Z tym, że Bill i Nardole nie są pomysłem Doktora zachwyceni. Sytuacja nie prezentuje się tragicznie do pojawienia się niebieskiego członka załogi, który po motywacyjnej przemowie Doktora… strzela do Bill. A więc jednak, to odcinek o ratowaniu załogi – przed kim jednak? Tajemniczymi, anonimowymi pacjentami na końcu statku? Nie, to historia o tym, jak Doktor nie zdołał uchronić swojej przyjaciółki przed najgorszym. Scenarzysta Steven Moffat uwielbia grać emocjami widzów, a retrospekcje pokazane zaraz po tym, jak Bill niewątpliwie ginie, odrobinę dostarczają nadziei, że to może wszystko jest ukartowane. Niestety – to prawda, test Missy jest prawdziwy, a Doktor długo przekonywał Bill, że to dobry pomysł. Te scenki na Ziemi są subtelne i przeurocze, pokazujące to bardziej ludzkie i wrażliwe oblicze Doktora, który o Missy ewidentne myśli bardzo ciepło. Fani serialu przy okazji doczekali się konkretnych informacji odnośnie kwestii płci widzianej z punktu widzenia Władców Czasu. Moffat zdaje się robić spory krok w przód, wkładając w usta Peter Capaldi słowa o tym, jak to nasza cywilizacja jest opóźniona o całe miliardy lat, a kwestia płci i związane z nią stereotypy to ludzka obsesja. Doktorowi podobał się kiedyś Mistrz. Albo podobała – to nieważne. Ważne, że kto wie, może jednak mamy przygotować się na kobiecego Doktora. Aczkolwiek ta bardziej konserwatywna część fandomu najpewniej i tak święcie by się oburzyła. Pomińmy kwestię tego, że Bill przeżyła postrzał, który zrobił w niej dziurę wielkości pięści. W dodatku obywa się bez krwi, ale nie o to chodzi – ważne, że kobietę da się uratować, choć niekoniecznie sposób ratunku może się spodobać. I tutaj zaczyna się główna część odcinka – psychodeliczny szpital z krzyczącymi z bólu pacjentami, którym po prostu ścisza się głośność. Jest i dość przerażająca pielęgniarka i jeszcze bardziej straszny lekarz. Nie może też zabraknąć kogoś na kształt woźnego – Żyleta staje się nowym towarzyszem Bill na końcu statku kosmicznego, który jest bardziej oddalony od czarnej dziury, co skutkuje tym, że czas płynie tam szybciej. To najprostsza na świecie lekcja fizyki, obrazująca jak na talerzu prostą zależność grawitacji i czasu. Pomysł banalny, lecz wciąć fascynujący. To jednak i tak tylko preludium, wstęp do prawdziwego finału. Widzowie interesujący się nowinkami dotyczącymi serialu wiedzieli już od dawna, że pojawienie się Mistrza (John Simm) jest bardziej niż pewne. Steven Moffat nabrał chyba jednak dosłownie wszystkich. Regeneracja Missy – czy w ten sposób powróciłby Mistrz? Lecz czy Missy może odzyskać dawną twarz? Nie, nic z tego – Mistrz jest z nami już od połowy odcinka, kto się jednak zorientował, zasługuje na oklaski. Całą resocjalizację Missy szlag trafia, przy okazji wprawiając widza w osłupienie, ponieważ zapowiadani Cybyermeni z planety Mondas jeszcze się nie narodzili – to Bill jest ich genezą, pierwszym przedstawicielem. Czy Doktor mógłby ją jeszcze bardziej zawieźć? Najważniejsze pytanie jednak brzmi – czy Bill da się uratować? To byłby naprawdę bardzo szybki i smutny koniec jednej z najbardziej sympatycznych towarzyszek Doktora od wznowienia serialu. Odcinek World Enough and Time niewątpliwie dostarcza wielu niespodzianek, a co istotne, świetnie ukrytych. Finał sezonu 10 Doctor Who zapowiada się naprawdę ciekawie. Steven Moffat od czasu do czasu potrafi zaskoczyć naprawdę udanym odcinkiem, który nie jest przekombinowany i bajerancki, ale za to wprost trafia do serca widza swoim urokiem czy po prostu dobrą historią. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że Bill jakoś jednak ze swojej rozpaczliwej sytuacji wybrnie. Nie wolno też zapomnieć o tajemniczej regeneracji Doktora z początku epizodu…
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj