Naprawdę mi szkoda. Jestem wielkim fanem serialu "Silicon Valley", ale w 2. sezonie jakoś im nie szło. I nie chodzi mi o bohaterów, bo w końcu o to w tym serialu chodzi, że im nie idzie i z jednego dołka wpadają natychmiast w kolejny, ale o twórców. W zeszłym sezonie było to wszystko świeże, nowe, odkrywcze, cudownie bezkompromisowe i wulgarne - z odcinka na odcinek bardziej, aż do cudownego finału. Tym razem było zaledwie dobrze, może momentami bardzo dobrze, ale gdzieś zaginęła magia tej opowieści. Bardzo liczyłem na finałowy odcinek – wierzyłem, że znowu zobaczę coś rewelacyjnego: że bohaterowie znowu „poruszą z posad bryłę świata”, że pokonają wszystkie kłopoty, a potem wpadną w jeszcze większe. I właściwie dostałem odcinek ze scenariuszem napisanym właśnie według tego schematu, tyle że nie było w nim magii. Tej nonszalancji i szaleństwa zarazem, jakiego oczekujemy po chłopakach z Pied Piper, po wariactwach, jakie im się w życiu co chwila przydarzają. "Silicon Valley" jest bowiem serialem, w którym nie liczy się to, co jest w opowieści, a raczej smaczki, które ją doprawiają. I tym razem smaczki były mało zjadliwe - jak postać guru wielkiego prezesa, który nagle w tym odcinku został sprowadzony do postaci miernego hochsztaplera, czy wątek z piciem moczu, który nawet nie zbliża się do obsceny pomysłu na zeszłoroczny finał (wiem, wciąż do tego wracam, ale to był jeden z najlepszych zabawnych odcinków serialowych, jakie widziałem w życiu). [video-browser playlist="712953" suggest=""] I tu jest chyba właśnie mój problem. Wcześniej tak wyśrubowano poziom tego serialu, że teraz żarty i pomysły, które w większości innych tytułów wydawałyby nam się dobre, a może nawet bardzo dobre, witamy wzruszeniem ramion. Słowem – to wciąż świetna opowieść, ale mieliśmy nadzieję na więcej - zwłaszcza w finale. A skoro nie dostaliśmy (i równocześnie finał „Gry o tron” nadawany tuż wcześniej tak zawładnął naszą wyobraźnią), to końcowa refleksja jest raczej mało entuzjastyczna. Zobacz również: „Świat w opałach” – trailer serialu HBO Ale trzeba dodać, że kolejny sezon ma naprawdę spory potencjał. Jeśli faktycznie szefem Hooli zostanie Nelson Bighetti, a rolę głównego antagonisty po Gavinie Belsonie przejmie Laurie Bream, to są szanse na nowe rewelacyjne perypetie, więc bez większego żalu żegnam się z drugim sezonem "Silicon Valley" i już czekam na edycję przyszłoroczną.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj