Netflix bierze na tapet kolejną popularną serię gier wideo. Sprawdzamy, jak wypada Dragon Age: Rozgrzeszenie z akcją osadzoną w świecie wykreowanym przez kanadyjskie studio BioWare.
Dragon Age to jedna z najbardziej znanych i lubianych serii RPG w historii. Studio BioWare na przestrzeni lat wykreowało bardzo bogate uniwersum z interesującą mitologią, wieloma ciekawymi historiami, bohaterami, których można polubić, i antagonistami, których kochamy nienawidzić. To wręcz idealny fundament pod film lub serial. I prawdopodobnie dlatego
Dragon Age: Rozgrzeszenie ogląda się tak przyjemnie.
Scenarzyści najwyraźniej wzięli sobie do serca słynne słowa Piotra Fronczewskiego: "Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę". Pierwszy epizod jest bowiem niemal w całości poświęcony przedstawieniu bohaterów, z którymi spędzimy jakieś trzy godziny. Jednocześnie stanowi on skrótowe wprowadzenie do tego świata. A w zasadzie to bardzo skrótowe, bo w trwającym dosłownie kilka minut montażu widzom przedstawiane są absolutne podstawy: dowiadujemy się między innymi, że czary są niezwykle potężne, magistrowie mają niemal boski status, a magia krwi TEORETYCZNIE (w tym przypadku to słowo klucz) jest zakazana.
O ile pierwszy odcinek jest dość spokojny, o tyle w drugim akcja wyraźnie nabiera tempa. Bohaterowie decydują się napaść na najpotężniejszego człowieka w Tevinter, by wykraść będący w jego posiadaniu artefakt dysponujący olbrzymią mocą: Circulum Infinitus. Powiedzieć, że włam nie idzie zgodnie z planem, to jakby nic nie powiedzieć. Można porównać to do sesji
Dungeons & Dragons, w której gracze wyrzucają same jedynki. Kilka razy z rzędu. Psuje się absolutnie wszystko, co tylko zepsuć się mogło i... bardzo dobrze. Niepowodzenie zachęca do tego, by oglądać dalej i przekonać się, czy drużyna wyjdzie z opresji, a podzielenie całości na 6 odcinków po około 30 minut sprzyja obejrzeniu wszystkiego w jeden wieczór.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że
Rozgrzeszenie jest serialem stworzonym przede wszystkim z myślą o fanach marki. Odniesień do gier jest tutaj mnóstwo: już w pierwszym odcinku wspominane są wydarzenia z
Inkwizycji. Zobaczymy też znanych bohaterów i to nie jako cameo. Nie oznacza to natomiast, że osoby do tej pory stroniące od cyklu
Dragon Age, powinny od razu zrezygnować z seansu, bo mimo wszystko można potraktować to jako samodzielne dzieło, skupiające się na tej konkretnej grupie herosów i ich losach, całkiem dobrze się przy tym bawiąc. Miła dla oka kreska, płynne animacje i efektowne sceny akcji dla niektórych będą wystarczającą motywacją do rozpoczęcia seansu. Oczywiście, jeśli nie znacie gier, ominie Was wiele smaczków, ale można spojrzeć na to z innej strony i potraktować serial jako punkt wejścia w ten świat. Kto wie, może to właśnie od tego rozpocznie się Wasza przygoda z tym uniwersum, a następnie spędzicie dziesiątki godzin przy dziełach BioWare?
Dużym atutem
Rozgrzeszenia, który w równym stopniu powinien spodobać się fanom i jeszcze-nie-fanom uniwersum, są zróżnicowani i wyraziści (na tyle, na ile pozwala na to ten dość krótki format) bohaterowie, wśród których niemal każdy szybko znajdzie swojego ulubieńca. Najwięcej uwagi poświęcono elfiej najemniczce o imieniu Miriam, która ma złe wspomnienia z obcowania z tevinterskimi elitami, ale losy reszty kompanii śledzi się z nie mniejszym zainteresowaniem. Spora w tym zasługa fantastycznej obsady, w której znaleźli się branżowi weterani – między innymi
Matt Mercer czy
Ashly Burch. Wyraźnie słyszy się, że to ludzie z ogromnym doświadczeniem, którzy na dodatek świetnie rozumieją klimat rodem z
Lochów i Smoków. Trudno jednak się temu dziwić, biorąc pod uwagę zaangażowanie Mercera w
Critical Role.
Dragon Age: Rozgrzeszenie to kolejny dowód na to, że seriale animowane są idealnym sposobem na rozszerzanie uniwersów znanych z gier. Odczułem jednak niedosyt, podobnie jak w przypadku pierwszego sezonu
Castlevanii. Dostaliśmy tylko sześć krótkich odcinków! Z jednej strony to dobry zabieg, bo tempo jest szybkie i nie ma czasu na nudę, ale z drugiej chciałbym, by niektóre wątki były nieco bardziej rozwinięte. Kto wie – może kiedyś tak się stanie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h