Dragon Age: Rozgrzeszenie - recenzja serialu
Data premiery w Polsce: 9 grudnia 2022Netflix bierze na tapet kolejną popularną serię gier wideo. Sprawdzamy, jak wypada Dragon Age: Rozgrzeszenie z akcją osadzoną w świecie wykreowanym przez kanadyjskie studio BioWare.
Netflix bierze na tapet kolejną popularną serię gier wideo. Sprawdzamy, jak wypada Dragon Age: Rozgrzeszenie z akcją osadzoną w świecie wykreowanym przez kanadyjskie studio BioWare.
Dragon Age to jedna z najbardziej znanych i lubianych serii RPG w historii. Studio BioWare na przestrzeni lat wykreowało bardzo bogate uniwersum z interesującą mitologią, wieloma ciekawymi historiami, bohaterami, których można polubić, i antagonistami, których kochamy nienawidzić. To wręcz idealny fundament pod film lub serial. I prawdopodobnie dlatego Dragon Age: Rozgrzeszenie ogląda się tak przyjemnie.
Scenarzyści najwyraźniej wzięli sobie do serca słynne słowa Piotra Fronczewskiego: "Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę". Pierwszy epizod jest bowiem niemal w całości poświęcony przedstawieniu bohaterów, z którymi spędzimy jakieś trzy godziny. Jednocześnie stanowi on skrótowe wprowadzenie do tego świata. A w zasadzie to bardzo skrótowe, bo w trwającym dosłownie kilka minut montażu widzom przedstawiane są absolutne podstawy: dowiadujemy się między innymi, że czary są niezwykle potężne, magistrowie mają niemal boski status, a magia krwi TEORETYCZNIE (w tym przypadku to słowo klucz) jest zakazana.
O ile pierwszy odcinek jest dość spokojny, o tyle w drugim akcja wyraźnie nabiera tempa. Bohaterowie decydują się napaść na najpotężniejszego człowieka w Tevinter, by wykraść będący w jego posiadaniu artefakt dysponujący olbrzymią mocą: Circulum Infinitus. Powiedzieć, że włam nie idzie zgodnie z planem, to jakby nic nie powiedzieć. Można porównać to do sesji Dungeons & Dragons, w której gracze wyrzucają same jedynki. Kilka razy z rzędu. Psuje się absolutnie wszystko, co tylko zepsuć się mogło i... bardzo dobrze. Niepowodzenie zachęca do tego, by oglądać dalej i przekonać się, czy drużyna wyjdzie z opresji, a podzielenie całości na 6 odcinków po około 30 minut sprzyja obejrzeniu wszystkiego w jeden wieczór.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że Rozgrzeszenie jest serialem stworzonym przede wszystkim z myślą o fanach marki. Odniesień do gier jest tutaj mnóstwo: już w pierwszym odcinku wspominane są wydarzenia z Inkwizycji. Zobaczymy też znanych bohaterów i to nie jako cameo. Nie oznacza to natomiast, że osoby do tej pory stroniące od cyklu Dragon Age, powinny od razu zrezygnować z seansu, bo mimo wszystko można potraktować to jako samodzielne dzieło, skupiające się na tej konkretnej grupie herosów i ich losach, całkiem dobrze się przy tym bawiąc. Miła dla oka kreska, płynne animacje i efektowne sceny akcji dla niektórych będą wystarczającą motywacją do rozpoczęcia seansu. Oczywiście, jeśli nie znacie gier, ominie Was wiele smaczków, ale można spojrzeć na to z innej strony i potraktować serial jako punkt wejścia w ten świat. Kto wie, może to właśnie od tego rozpocznie się Wasza przygoda z tym uniwersum, a następnie spędzicie dziesiątki godzin przy dziełach BioWare?
Dużym atutem Rozgrzeszenia, który w równym stopniu powinien spodobać się fanom i jeszcze-nie-fanom uniwersum, są zróżnicowani i wyraziści (na tyle, na ile pozwala na to ten dość krótki format) bohaterowie, wśród których niemal każdy szybko znajdzie swojego ulubieńca. Najwięcej uwagi poświęcono elfiej najemniczce o imieniu Miriam, która ma złe wspomnienia z obcowania z tevinterskimi elitami, ale losy reszty kompanii śledzi się z nie mniejszym zainteresowaniem. Spora w tym zasługa fantastycznej obsady, w której znaleźli się branżowi weterani – między innymi Matt Mercer czy Ashly Burch. Wyraźnie słyszy się, że to ludzie z ogromnym doświadczeniem, którzy na dodatek świetnie rozumieją klimat rodem z Lochów i Smoków. Trudno jednak się temu dziwić, biorąc pod uwagę zaangażowanie Mercera w Critical Role.
Dragon Age: Rozgrzeszenie to kolejny dowód na to, że seriale animowane są idealnym sposobem na rozszerzanie uniwersów znanych z gier. Odczułem jednak niedosyt, podobnie jak w przypadku pierwszego sezonu Castlevanii. Dostaliśmy tylko sześć krótkich odcinków! Z jednej strony to dobry zabieg, bo tempo jest szybkie i nie ma czasu na nudę, ale z drugiej chciałbym, by niektóre wątki były nieco bardziej rozwinięte. Kto wie – może kiedyś tak się stanie?
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat