Przestoje i powolne rozwijanie historii w anime raczej nie jest niczym nowym, dlatego też spokojne wprowadzenie do ostatecznego rozpoczęcia konfliktu z Beerusem "Dragon Ball Super" jest czymś, czego można było się spodziewać. Ważne w tym wszystkim jest to, by ten wstęp był poprowadzony ciekawie i nie sprawiał wrażenia bycia zapychaczem. Tym razem wychodzi to dobrze, bo pojawienie się Beerusa i Whisa na statku to pretekst do stworzenia komediowego odcinka. W tym wszystkim zaskakuje Vegeta, który niespodziewanie panuje nad sobą. Spodziewałem się, że to on pierwszy straci cierpliwość, nie uwierzy słowom o pokonaniu Goku i doprowadzi do bójki z Beerusem, a tu mamy do czynienia z nerwowym, przerażonym i momentami naprawdę zabawnym Vegetą. Jego usilne próby łagodzenia wszelkich przeciwności losu denerwujących Beerusa są komiczne i naprawdę mogą się podobać. Najlepiej wypada chyba kosztowanie ośmiorniczki - tworzone jest napięcie tylko po to, by bóg zniszczenia zaskoczył Vegetę swoją radością. Jest tutaj wiele niezłych motywów doskonale budujących warstwę humorystyczną. [video-browser playlist="721768" suggest=""] Ponownie pojawia się garść scen, w których postacie wyglądają co najmniej dziwnie. Przeważnie są to sceny z troszkę większej odległości, w których bohaterowie momentami przypominają karykatury samych siebie. Nie było tego tak dużo jak w ubiegłym tygodniu, ale parę momentów mogło rzucić się w oczy. Tylko w gruncie rzeczy jakoś szczególnie mi to nie przeszkadza. A może to jest umyślny zabieg? "Dragon Ball Super" zaoferował widzom odcinek naprawdę zabawny, który w odróżnieniu od historii wprowadzającej Pilafa nie sprawiał wrażenia niepotrzebnego zapychacza. Lekko, przyjemnie i śmiesznie. Czekamy zatem, by w końcu doszło do walki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj