Drogi wolności doskonale wpisują się w ofertę, do jakiej TVP przyzwyczaiło. Dostajemy więc serial historyczny (choć bardziej pasuje historical fiction) utrzymany w tonie tego, co proponowały seriale Czas honoru, Wojenne dziewczyny czy 1920. Wojna i miłość. Jest to więc pewna konwencja, która ma swoich odbiorców i nie wątpię, że tutaj też ich przyciągnie. Nie brak miłości na pierwszym planie, patriotycznego zacięcia, ważnych kobiecych bohaterek, jakieś intrygi i wydarzeń historycznych rozgrywających się w tle. Nie chcę deprecjonować tego typu rozrywki, bo ona ma czasem swój urok i jak jest dobrze tworzona, staje się przyjemna, ale jeśli ktoś jest wielbicielem seriali jakościowych z USA, dysonans jest niemożliwy do zaakceptowania. To po prostu kompletnie inna bajka pod kątem realizacyjnym, scenariuszowym czy nawet aktorskim. Problem w tym, że nawet na tle wspomnianych tytułów premiera serialu Drogi wolności wypada przeciętnie.
Wiemy, że ma być to historia rodziny Biernackich osadzona w czasie wybuchu I wojny światowej. Podobno jest inspirowana prawdziwymi listami Polek pisanymi w tamtych czasach, więc być może w niektórych aspektach odtworzenia epoki jest w tym jakaś doza autentyczności. Problem premiery jest taki, że trudno cokolwiek dobrego powiedzieć o Biernackich. Przedstawione bohaterki to na razie puste stereotypy bez osobowości i jakiejś głębszej historii. Zresztą to samo można powiedzieć o ich rodzicach i babci. Trudno wyrobić sobie zdanie, ocenić aktorki czy choćby poczuć jakąś sympatię. Dwie panny poznajemy w codziennym życiu i w - oczywiście - już budowanym romansie. Trzecia to schematyczna nauczycielka inspirującą młodzież, która na razie nie ma nic więcej do zaoferowania. Z nią też jest związana dziwna rzecz - raz widzimy, że kuleje, bo ma coś z prawą nogą. Potem chodzi normalnie, by potem znowu kuleć. Taki detal, a razi, bo tego typu niedopracowania nie mają prawa mieć miejsce w profesjonalnie zrealizowanej produkcji. A tak naprawdę nie wiadomo, czy jej but się popsuł, czy nogę sobie uszkodziło, bo kwestia ta pojawia się losowo.
Obrana konwencja nie jest stricte taka, jak we wspomnianych serialach. Nie jest to odtworzenie tego wszystkiego w skali jeden do jeden. Wszystko jest raczej proste, przystępne i czytelne. Nie ma skomplikowanych historii, wątki uczuciowe wychodzą na pierwszy plan, a kwestia polityczna jest zepchnięta w tło. Problem polega w tym, że nie ma to ani rozrywkowego charakteru Wojennych dziewczyn, ani klimatu Czasu honoru. Po pierwszym odcinku odnoszę wrażenie, że obcuję z czymś totalnie nijakim. Nie czuję budżetu 2 mln złotych na odcinek (choć wnętrza wygląda dobrze i wiarygodnie) ani ambicji w tym, aby ten serial wzniósł się jakościowo na wyżyny. Trudno na razie mówić o emocjach, a niektóre sceny scenariuszowo i realizacyjnie wołają o pomstę do nieba. Czas honoru i Wojenne dziewczyny to również proste seriale, ale one miały ambicję, by opowiadać coś więcej w określonej konwencji. A niektóre sceny rozmów w Drogi wolności wyglądają jak żywcem wyjęte z telenoweli lub wchodzące na rejony autoparodii. Jedna z początków sekwencji z przekiczowatym uśmieszkiem czarnego charakteru jest zrealizowana fatalnie, sztucznie, a dziwne zachowanie postaci nie jest niczym usprawiedliwione. Jak w kreskówce. A różnych dziwnych kłótni i rozmów w tym odcinku jest więcej niż bym tego chciał, a to psuje jakikolwiek pozytywne wrażenie można byłoby tutaj zbudować.
Jak wspomniałem, na razie aktorsko jest zaledwie poprawnie, bo postacie zaprezentowane w serialu nie mają co pokazać przez fatalny scenariusz i siermiężną reżyserię. Dlatego tutaj za bardzo nie mam im nic do zarzucenia, bo trudno oczekiwać, by przy takim materiale i takiej realizacji to wzniosło się na lepszy poziom. Pamiętam jednak, że choćby Wojenne dziewczyny pomimo podobnej konwencji przeważały w tym aspekcie, od razu pokazując trzy różne od siebie, ale "jakieś" bohaterki. Nie było takiej pustki i obojętności jak tutaj. A najdziwniejsza była scena z Piłsudskim, który gdyby ktoś nie powiedział, że to on, trudno byłoby zgadnąć. Nigdy chyba ta postać nie została przedstawiona tak bez charyzmy i wyrazu.
W tle mamy intrygę z przeszłości, czyli Biernaccy dokonali czegoś złego i ten ktoś powraca się zemścić. Jest to wątek utrzymany na poziomie telenoweli, ale z lepszą realizacją wychodzącą ponad Koronę królów. Trzy czwarte odcinka mamy pełne napięcia spojrzenia, tajemnicze listy i palącego papierosa za papierosem bohatera. Gdy jednak przychodzi co do czego, wszystko jest psute znów fatalną realizacją ( nie wiem, jak stojąc pół metra od poręczy, popełniając samobójstwo można spaść z mostu. Ta scena była tak nierealna i dziwna, że aż trudno do zaakceptowania. Tak jakby ktoś stwierdził: to będzie fajnie wyglądać, ale kompletnie zlekceważył nadanie temu sensu. .
Drogi wolności na pewno znajdzie swoich wielbicieli. Na razie to bardziej melodramat z wojną w tle, niż historia o osobach walczących o Polskę z miłością jako istotnym elementem. Konwencja niby ta sama, ale taka sobie realizacja i brak charakteru aż za bardzo rzuca się o oczy. Tak jak w Wojennych dziewczynach i Czasie honoru można było przymknąć oko na niedociągnięcia i po prostu cieszyć się z seansu, czerpać z niego rozrywkę, tak tutaj zbyt dużo jest niedoróbek. Pewnie ma to szansę się rozkręcić, ale na razie nie widzę w tym historii wartej śledzenia co tydzień. Zobaczymy za tydzień.