Już dwunasty odcinek nie prezentuje się najlepiej, racząc widzów tak kuriozalnymi scenami, jak chociażby brutalna śmierć Kata z Nowego Orleanu, który przecież był duchem. Sam fakt, że posiadał formę fizyczną, wydawał się totalnie głupi, ale scena, w której ponownie zostaje zabity, przechodzi wszelkie pojęcie. Nie bardzo też rozumiem, dlaczego bohaterki trafiają do piekła - niezbyt pomysłowego, tak swoją drogą - w którym rządy sprawuje związany z wierzeniami Voodoo Papa Legba, skoro poza Marie Laveau i Queenie nikt więcej nie wyznaje tej religii. Nie wspominając już nawet o tym, że rola władcy świata umarłych przypada raczej Baronowi Samedi. Trzeci sezon od początku zaskakiwał średnio przemyślanymi rozwiązaniami, ale w ostatnich odcinkach zaczęły się one piętrzyć.

"Go to Hell" wyraźnie sugeruje też, na czym skupi się finał, i - prawdę powiedziawszy - ostatni epizod nie oferuje nic ponad to. Młode wiedźmy miały zostać poddane próbie Siedmiu Cudów, aby w ten sposób wyłonić nową Najwyższą, i tak też się staje. Nietrudno było się domyślić, która z pań nią zostanie, więc o emocjach nie może być mowy. Szkoda, że zabrakło miejsca na cokolwiek więcej. Ubolewam nad tym, że twórcy mając tak interesujące wątki, jak konflikt między Fioną a Marie czy organizacja łowców czarownic, całą opowieść sprowadzili do takiego banału. Najciekawsze elementy nie zostały należycie rozwinięte i wykreślono je z równania szybko oraz niechlujnie, a smętne i nudne motywy niepotrzebnie rozwleczono. Mam wrażenie, że za Coven odpowiada zupełnie inna ekipa niż za świetne Asylum.

Sceny, w których dziewczyny sobie dogryzają, może i są zabawne, ale nie tego należy oczekiwać od produkcji grozy. Na domiar złego po raz kolejny pojawiają się sekwencje, na widok których człowiek ma się ochotę zdrowo pacnąć w czoło. To, co spotkało Zoe podczas wykonywania jednego z cudów, było bzdurne, ale apogeum absurdu osiągnięto, kiedy Madison - ta sama, która potrafi przejąć kontrolę nad cudzym umysłem i biegle włada telekinezą - daje się udusić Kyle'owi. Zastanawiam się, czy ktokolwiek czytał scenariusz, zanim wzięto się za jego realizację.

[video-browser playlist="634655" suggest=""]
Każdy już chyba przywykł do tego, że w Coven zmarli bohaterowie mają zwyczaj powracać do świata żywych. Finał pod tym względem nie jest wyjątkiem. Zdaję sobie sprawę, że zgodnie z wyjaśnieniem nikt tym razem nie umarł, ale efekt jest dokładnie taki sam jak wcześniej. Za pierwszym razem tego typu zabieg może i robi wrażenie, ale sztuczka powtarzana na okrągło staje się przewidywalna i nudna.

Kilka pierwszych odcinków trzymało naprawdę wysoki poziom, rozbudzając apetyt na intrygującą i klimatyczną historię. Niestety gdzieś w połowie cała opowieść zaczęła się rozłazić, a akcja przestała posuwać się do przodu. Wszystko stanęło w miejscu, Cordelia to traciła, to odzyskiwała wzrok, aby dowiedzieć się, że od zawsze miała w sobie moc widzenia, a Goode z Laveau darły ze sobą koty, co ostatecznie okazało się bez znaczenia dla samej fabuły. Patrząc z perspektywy czasu na to, co zaserwowano widzom, można dojść do wniosku, że materiału wystarczyłoby góra na cztery odcinki, a cała reszta to pozbawiony większego sensu zapychacz, dzięki któremu udało się sklecić pełny sezon.

American Horror Story nigdy nie mogło poszczycić się naprawdę dobrym finałem, ale o ile w przypadku dwóch poprzednich serii pozostałe odcinki prezentowały wysoki poziom, o tyle Coven całkowicie zawodzi, a "The Seven Wonders" tylko wbija gwóźdź do trumny. Mam nadzieję, że do prac nad czwartym sezonem zatrudnieni zostaną utalentowani scenarzyści, bo jeśli w przyszłości produkcja powtórzy powyższe błędy, to nie wróżę jej dalszego sukcesu. W końcu ładna strona techniczna to trochę za mało.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj