Dumbo już po trailerach zapowiadany był bardziej jako kolejne, raczej wierne pierwowzorowi odtwórstwo, niż realizacja pełna nowych pomysłów (mroczniejsza, burtonowska reinterpretacja!), nic też w tym temacie nie zaskoczyło. Ot, ten Dumbo to, wbrew wszelkim pozorom, niemal dokładnie ten sam, stary Dumbo, a film nie pozwala sobie na wiele więcej odstępstw, niż bliźniaczo wierna oryginałowi Beauty and the Beast (Bill Condon), mimo tego, że scenariusz został rozwinięty o drugą, równie długą część fabularną. Jedną z różnic, które zaanonsowały już zwiastuny, stanowi fakt, że twórcy odpuścili antropomorfizacje zwierząt kosztem wprowadzenia nowych, ludzkich bohaterów. Jest więc weteran i wdowiec Holt (Colin Farrell), dwójka jego dzieci (rodzeństwo, które opiekuje się słonikiem i pomaga mu w pierwszych awiacyjnych próbach), chciwy, ale niepozbawiony resztek dobrego serca Max Medici, czyli właściciel cyrku i herszt trupy (Danny DeVito) oraz... trupa. Postacie, które mogłyby okazać się ciekawe, gdybyśmy mogli dowiedzieć się o nich czegokolwiek więcej, niż tylko to, jakimi rodzajami cyrkowych sztuczek się zajmują. Podczas gdy trwający godzinę animowany Dumbo kończy się w momencie pierwszego udanego cyrkowego lotu słonika, u Tim Burton to wydarzenie zamyka pierwszy akt i wprowadza nas do dalszej części, będącej nieznaną dotychczas opowieścią. Owo otwarcie, będące – wyjąwszy bohaterów – dość wierną powtórką tego, co już znamy, nie nużyło: nieśpieszne tempo stopniowo zapoznawało nas z głównymi postaciami, a część scen (z jednej strony – zmodyfikowanych, z drugiej – w aspektach inscenizacyjnych bardzo ładnie odtwarzających starą animację, a więc tak bliskich i znajomych) sprawia wrażenie raczej ukłonu, niż kopii. Wzmaga oczekiwanie na tę kolejną, nieznaną i zagadkową część produkcji, pozwalając żywić nieśmiałą nadzieję, że okaże się ona skokiem w zupełnie niespodziewanym kierunku, zwrotem fabularnym, przepełnionym szybką, szaleńczą wręcz akcją i dziwacznymi pomysłami odrodzonego Burtona. Niestety, po pierwszych minutach kolejnego aktu, cała reszta staje się aż nazbyt łatwa do przewidzenia; okazuje się większą, bardziej widowiskową, lecz pozbawioną autentycznych emocji czy świeżych rozwiązań powtórką z rozrywki. I choć wkroczenie na ekran niezawodnego Michael Keaton (tu jako założyciel wielkiego parku rozrywki, VA Vandervere) jest jednym z najjaśniejszych punktów filmu, jego wspaniały show i zabawa kreacją nie mogą przykryć płytkości tej postaci: postaci, po której pojawieniu się dokładnie wiemy, jaka jest, czego chce, do czego doprowadzi i – idąc jeszcze dalej! – jaki wykrystalizuje się z tego finał. Oczywiście, znana historia znajduje tu swoje dopełnienie, nie sposób jednak nie czuć rozczarowania, jak wiele można było tu jeszcze dopowiedzieć, a jak niewiele – ostatecznie – zostało faktycznie dopowiedziane. Morały związane z akceptacją, istotą wolności, możliwością dokonania wyboru czy odwagą są tu, rzecz jasna, odrobinę zaktualizowane, dzięki czemu bardziej przystają do naszych czasów, brakuje jednak spojrzenia na coś świeższego. Przydałby się nowy głos i wydźwięk, prawdziwy dodatek, element rozbudowany i równorzędny do płynących z oryginału nauk (skierowanych do, oczywiście, młodszych widzów; to właśnie oni pozostaną głównym targetem kolejnego Dumbo i chyba nikt się nie oszukiwał, że będzie inaczej). Zamiast tego pozostaje nam kilka nieśmiałych tropów, które jednak prowadzą do tych samych wniosków. Tak, to familijny film o latającym słoniu, ale wszyscy dobrze wiemy, że w tych czasach familijne produkcje potrafią powiedzieć znacznie, znacznie więcej. Danny Elfman ścieżkę dźwiękową zaaranżował, jak zwykle, świetnie. Colin Farrell znów jest strapiony, Eva Green chciałaby wycisnąć z tego coś więcej, ale nie może, bo jej napisana na kolanie postać na to nie pozwala, Burton jest grzeczny, a film... cóż, przyjemny. Tak, jest niepodważalną prawdą, że dzieciaki wraz z rodzicami powinny na Dumbo bawić się dobrze. Jest coś dobrego w tych reinkarnacjach disneyowskich klasyków. Najmłodsze pokolenie, któremu nie chce się już, być może, sięgnąć po starsze animacje (bo nikt ich im nie pokazał, albo zwyczajnie odstraszają już niektórych), z wielką dozą prawdopodobieństwa obejrzy nowego Dumbo. I pozna tę historię. A chyba wszyscy zgadzamy się z tym, że warta jest ona poznania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj