Dzień Czekolady to nowy polski film familijny skierowany do młodego odbiorcy. Czy jest to coś, co warto obejrzeć?
Dzień czekolady to na pierwszy rzut oka po prostu historia o dwójce dzieci - Monice i Dawidzie, którzy mieszkają w domach obok siebie. Rodząca się między nimi przyjaźń szybko okazuje się zaledwie punktem wyjścia do czegoś innego niż dotychczasowe rodzime propozycje kina familijnego. Na pierwszym planie mamy bowiem przygodę duetu, w której pojawiają się różne elementy nadnaturalne, magiczne i nietypowe. To napędza opowieść, nadając jej tempo, i na pewno wywoła emocje u wielu młodych widzów. Jednak nie mogę powiedzieć, że
Dzień czekolady to tylko przygodówka nawiązująca do klimatu fantasy, bo byłoby to krzywdzące. Ten film oferuje o wiele więcej.
Reżyser bowiem wydaje się być wielkim fanem japońskiego anime. Czuć to w strukturze opowieści, kształtowaniu bohaterów na bazie określonych cech osobowości i sposobie filmowania scen. To buduje zaskakująco interesującą świeżość, którą po niekiedy sztampowym podejściu do kina familijnego przyjmuję się z wielką radością. Twórca świadomie dokonuje określonych decyzji nawiązujących do mistrzów animowanego kina japońskiego. Czy to w budowaniu pewnej aury tajemniczości i magii wokół kwestii fantasy, czy to w podejściu do opowiadania o czymś ważnym przez pryzmat czegoś, co na pierwszy rzut oka może być trywialne, czy to właśnie w pracy kamery. Szybko u dorosłego widza może włączyć się skojarzenie, że wszelkie rzeczy związane ze światem nadnaturalnym, wiedźmą i tajemniczą postacią z zegara, to tak naprawdę zobrazowanie zupełnie innych wydarzeń przez perspektywę wyobraźni dziecka. Obserwujemy przygody, które mogą w jakimś stopniu rozgrywać się w głowie dziecka i mają za zdanie przepracowanie określonych traum, problemów i zrozumienie rzeczywistości, która zaczyna ich przerastać. Dostrzegam w tym świadome ruchy oparte na symbolice, pozornej prostocie osadzonej w klimacie anime, która szybko buduje głębię podanych wydarzeń. Choćby taka scena zabawy liśćmi dziecka z rodzicami - niby nic, ale ma w sobie urok, kolorystykę i emocjonalne znaczenie znane z japońskich produkcji.
Dzień czekolady prezentuje schemat gatunkowy, który miał miejsce choćby w nominowanym do Oscara anime
Mirai, gdzie ważne tematy życiowe były rozgrywane właśnie w takiej konwencji.
Przygotowana fabuła to tak naprawdę opowieść o radzeniu sobie z trudem rzeczywistości przez dziecko, które samo nie może zrozumieć wydarzeń. Oboje mają problemy w domu. Monika nie może pogodzić się ze śmiercią ukochanej babci i boi się, że "wiedźma", czyli terapeutka, która ma jej pomóc sobie z tym poradzić, "ukradnie" jej wspomnienia. Natomiast Dawid pochodzi z domu, w którym rodzice się rozstali. Z tego wątku również dowiadujemy się, jak chłopiec postrzega sytuację przez pryzmat swojej wyobraźni. Oba wątki stają się czymś, co kształtuje
Dzień czekolady na głębszą opowieść o ciekawym podłożu emocjonalnym, który może trafić także do widza dorosłego. Najważniejsze jednak jest w tym wszystkim przesłanie i edukacyjna wartość, która może pozwolić rówieśnikom bohaterów zrozumieć coś, z czym sami się borykają. Ten film w konwencji ala anime w rozrywkowy sposób przemyca treści, które wydają się ważne dla młodszego odbiorcy, bo wiemy, że w takim wieku powoli zaczyna się świadomie chłonąć kino. Takie zabiegi w rodzimym filmie mają sposobność wielkiego oddziaływania na wyobraźnie. Z perspektywy widza dorosłego dostajemy po prostu interesująco przedstawione życiowe problemy, które dają do myślenia w kwestii komunikacji z dzieckiem i pokazują to w formie atrakcyjnej, trafiającej w serce w odpowiednich momentach.
Gdy oglądałem
Dzień czekolady podczas festiwalu filmowego w Gdyni w 2018 roku, miałem wrażenie, że być może scenariusz czasem kuleje, a dialogi nie zawsze brzmią naturalnie. Nie wykluczam, że są zgrzyty w kilku aspektach przedstawiania historii czy emocji kreowanych przez najmłodszych bohaterów, ale z perspektywy czasu i przemyśleń, dostrzegam w tym więcej świadomych decyzji, niż błędów realizacyjnych. Zrozumienie tego filmu wynika właśnie z inspiracji konwencją anime, w której zasady są trochę inne, czasem osobliwe, nietypowe, ale trafne i - w tym przypadku - dobrze zobrazowane. Wiele scen może wydawać się prostych, banalnych czy głupich, ale gdy przypominam sobie podobne rozwiązania z anime, zaczynam patrzeć na nie z innej strony i wszystko zaczyna nabierać sensu oraz odpowiedniego kształtu. Nie oznacza to, że oglądamy film bez wad, bo jasne, czasem dialogi nie brzmią, a aktorzy nie zawsze trafiają dobrze w emocjonalne tony. Całość jednak staje się czymś nietypowo świeżym w polskim kinie familijnym.
Dzień czekolady to film familijny skierowany przede wszystkim do dzieci. Oceniając go, trzeba mieć gdzieś z tyłu głowy, jaka jest grupa docelowa, by nie traktować tego śmiertelnie poważnie. Pod tym względem wydaje się to trafne, dobre i przede wszystkim emocjonalnie dojrzałe. Być może nie jest to doskonałe, ale widzę w tym sporo uniwersalności. Dostrzegam tu to coś, co w jakimś stopniu przypomina czasy, gdy to wyobraźnia dyktowała naszą rzeczywistość, a nie smutny realizm. W dużej mierze przez jej pryzmat ten film się odbiera i do mojego wewnętrznego dziecka trafiło to w punkt.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h