Dziewczyna Millera to film opisywany jako historia romansu kiełkującego między nauczycielem literatury, Jonathanem Millerem, a jego młodziutką uczennicą, Cairo Sweet. Tę dwójkę łączy zamiłowanie do poezji, a ich kolejne spotkania po lekcjach stają się początkiem wzajemnej fascynacji. W rolach głównych występują Jenna Ortega i Martin Freeman, a reżyserką jest Jade Halley Bartlett, która także napisała scenariusz. O produkcji zrobiło się głośno tuż po premierze, a główną tego przyczyną była scena seksu między głównymi bohaterami – internauci nie kryli oburzenia, wytykając twórcom ogromną różnicę wieku, jaka dzieli aktorów. Przyznam, że sama byłam ciekawa, o co tyle krzyku – i jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że żadnej odważnej sceny seksu w tym filmie nie ma, a wszystko to, co się dzieje, to wyłącznie wytwór wyobraźni głównej bohaterki. Twórcy budują napięcie seksualne przede wszystkim spojrzeniami, mimiką i dialogiem – nachalnych scen miłosnych jednak tu nie uświadczymy. Owszem, cała historia mocno krąży wokół tego tematu, a atmosfera pożądania jest wyczuwalna praktycznie w każdej scenie, jednak wszystko to jest odpowiednio skadrowane i dość bezpiecznie rozegrane. Film nie zaskakuje ani nie szokuje. Tak naprawdę nie prezentuje nic, czego byśmy już nie widzieli w kinie. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że poza pełnymi pasji dialogami, fabuła nie ma absolutnie nic do zaoferowania. Historia jest raczej naciągana, szyta grubymi nićmi i zdaje się prowadzić donikąd. Ortega i Freeman to główny filar tej produkcji. Poza nimi jest kilku aktorów drugoplanowych, którzy tak naprawdę niewiele w tej historii znaczą. To raczej teatr dwóch aktorów – filmowi Cairo i Jonathan są ze sobą zestawieni w większości scen, a ich zadaniem jest wykrzesanie ekranowej chemii, co, trzeba przyznać, udaje im się całkiem przyzwoicie. Słowa uznania należy skierować przede wszystkim do młodziutkiej Jenny Ortegi, która gra z ogromną pewnością i świadomością swojej postaci – w scenach, w których wygłasza monologi lub poezję, kamera skupiona jest na niej, co podwaja siłę przekazu. Szkoda jednak, że mimo kilku wyrazistych scen, ani ona, ani Freeman nie mają tu do zagrania nic więcej aniżeli właśnie takie pompatyczne przemowy i przekombinowane dialogi. Te postacie definiuje wyłącznie ich wzajemna relacja, która w dodatku wydaje się bardzo wymuszona scenariuszowo. Tego typu historia mogłaby prowokować i całkiem dobrze wybrzmieć w filmie, gdyby tylko było na to miejsce i lepszy pomysł. Tutaj natomiast przez ledwie półtorej godziny otrzymujemy skrótowy zarys tematu, prowadzony zdecydowanie zbyt lekką ręką. Poza tym nie ma żadnego morału – a to z kolei jest dość rozczarowujące. Film jest całkiem ciekawie opracowany pod kątem technicznym – ujęcia są dobrze przemyślane i odpowiednio skadrowane, a całości towarzyszy nastrojowa ścieżka dźwiękowa, obecna w praktycznie każdej scenie. Ma to swój klimat, który pasuje do opowieści – jest w tym spójność i widać chęć zabawy formą. Co prawda momentami przybiera to nieco kiczowaty obrót – niektóre sceny są już tak wystylizowane i tak przepełnione metaforami, że trudno patrzeć na nie z powagą. Ciekawostką jest fakt, że film w niektórych serwisach opisywany jest jako komedia lub czarna komedia – być może więc te zabiegi miały być celową parodią gatunku, ale tego można się tylko domyślać. Warstwa satyryczna w tym filmie w ogóle nie wybrzmiewa, a aktorzy podchodzą do tego absolutnie na serio, przez co zwyczajnie nie jest to czytelne. Z fabularnego punktu widzenia nie widzę tu nic śmiesznego, oryginalnego czy inteligentnego – nic, co jakoś wyróżniłoby tę fabułę. To nawet nie jest dramat czy thriller, a po prostu średniej jakości romansidło, które w dodatku zostaje ukrócone, zanim tak naprawdę się rozkręci. Dziewczyna Millera przez moment zrobiła w mediach burzę, ale to chyba maksimum jej możliwości – po seansie nie towarzyszyły mi absolutnie żadne emocje. Film bazuje na grafomańskim scenariuszu i bohaterach-erotomanach. Historia toczy się przewidywalną ścieżką, zahaczając momentami o patos, a następnie, jak gdyby nigdy nic, zostaje zakończona, bez żadnego podsumowania. Nie wiadomo tak naprawdę, na ile jest to poważne. Może i był w tym jakiś pomysł, ale w praktyce to wszystko gdzieś się rozmyło i pogubiło, nie pozostawiając nam nic więcej aniżeli wzruszenie ramionami. Ani to ziębi, ani grzeje – seans na raz i do zapomnienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj