Serial jak zwykle działa według jasnego schematu. Z łatwością można wyróżnić część dotyczącą osobistych perypetii bohaterek, jak i część skupiającą się wokół głównego tematu odcinka, wspólnego dla wszystkich postaci. Wszystko zgrabnie się ze sobą łączy, dając ostatecznie przemyślany odcinek, a wraz z nim własny komentarz wobec społecznych zagadnień... Nie inaczej jest i tym razem, a serial ponownie porywa się na walkę o kobiecość. Taka konwencja bez wątpienia jest znakiem rozpoznawczym serialu i działa na jego korzyść. Każda scena ma faktyczne znaczenie dla jakości fabuły. Nie ma tutaj nic nudnego, żadnych dłużyzn czy zbędnej ekspozycji. Nawet jeśli odcinek ma nieco wolniejsze tempo, to i tak akcja porywa widzów już od pierwszych minut i nie puszcza do samego końca. A dzieje się dużo i to na różnych frontach. Warto zacząć od Jane, która szuka nowej pracy. To właśnie ten wątek wydaje się być najsłabszy w tym odcinku. Jest nieco przesadzony, zwłaszcza w kontekście jej reakcji na kolejne porażki. Niedźwiedzią przysługę robi jej słynny mem internetowy z #sorrynotsorry. Jane szuka pracy dopiero pierwszy dzień, a już kreuje się jako osobę na granicy lekkiej histerii. Może i jest to zabawne, ale odzwierciedla to również kondycję młodych, ambitnych osób. Sukces musi być już i teraz, a każda porażka jest życiową klęską. Poprzez Jane autorzy pokazują niedojrzałość młodych ludzi, ich pochopność i pogoń za wyzwaniami, którym nie są w stanie podołać. A jeśli ktoś nie wyłapał tego przesłania już na początku odcinka, to Jacqueline podkreśla te same stwierdzenia w ostatnich minutach epizodu. Odmawiając przyjęcia Jane ponownie do "Scarlet" stara się ją nauczyć, że nie wszystko jest podane na tacy, a przed młodą bohaterką jeszcze długa droga. Droga, podczas której dziewczyna musi dojrzeć, a wraz z nią jej opinie i warsztat dziennikarski. Jacqueline jak zwykle staje na wysokości zadania i popycha Jane ku trudnemu, ale na pewno bardziej wartościowemu wyzwaniu. Pytanie brzmi, na ile Jane jest w stanie je przyjąć i czy uda się jej wyciągnąć odpowiednie wnioski? Temat bezrobocia nie dotyczy tylko Jane. O ile w przypadku młodej dziennikarki sytuacja jest i tak w miarę stabilna, to dla Adeny praca wiąże się z możliwością pobytu w Nowym Jorku. Od tego zależy jej wiza. Nic dziwnego, że Kat, w charakterystycznym dla siebie stylu, decyduje się za wszelką cenę pomóc swojej dziewczynie w znalezieniu zatrudnienia. Dlatego też Kat robi to, co każdy z nas by zrobił na jej miejscu - sugeruje Sutton, by zatrudniła Adenę jako fotografa do kolekcji biżuterii. Już pierwsze minuty tego wątku z powodzeniem pokazują to, czego można było się obawiać w takiej sytuacji. Powstaje dylemat pomiędzy lojalnością wobec przyjaciela a egoistycznymi staraniami, by zabłysnąć przed szefem. Sutton, za radą Jacqueline, decyduje się zaryzykować i zamiast typowego fotografa produktowego zatrudnia Adenę - niezależną artystkę. Powstały konflikt, mimo że naprawdę banalny, sprawdza się w stu procentach. Poziom niezręczności pomiędzy Sutton a Kat diametralnie wzrasta już w ciągu kilku pierwszych sekund, przyprawiając o dreszcze widzów. Z kolei Adena, musi okiełznać swoją artystyczną duszę i ukorzyć się przed zwykłymi, marketingowymi wymogami. To, co z góry skazane było na katastrofę, okazało się być jednak sukcesem. A to wszystko za sprawą Sutton, która decyduje się myśleć niesztampowo i zamiast, dosłownie cukierkowego tła dla biżuterii, wybiera ludzkie, nieidealne ciało. Efekt? Sesja zdjęciowa wyszła piękna, tym bardziej, że kilka naturalnych ujęć trafiło do samego serialu. Dlaczego tak bardzo przypadł mi do gustu ten wątek? Z prostego względu - postacie ze sobą rozmawiają! Faktyczny dialog między bohaterami to coś, na co często scenarzyści nie pozwalają. The Bold Type łamią jednak ten wyświechtany schemat i w najbardziej napiętej sytuacji pozwala się swoim głównym bohaterkom rozmawiać. Konflikt, dotyczący lojalności wobec partnera a przyjaciela, zostaje rozwiązany szybko, pokojowo, bez fochów i kłótni. Nikt nie krzyczy, nie drze kotów. A na koniec wszyscy poklepują się po plecach, przytulają i wzajemnie sobie gratulują. Ot, taka pozytywna odmiana od typowej, kobiecej przyjaźni w telewizji. I za to należy chwalić Dziewczyny nad wyraz za każdym razem. W większości przypadków telewizja nie jest łaskawa dla przyjaźni, zwłaszcza w wydaniu młodych kobiet. Dlatego z tym większą przyjemnością oglądam serial, który traktuje swoich bohaterów jako rozumne istoty, a nie jak pękające w złości baloniki. Wspomniana sesja zdjęciowa przebojowo wpisuje się w główny wątek odcinka - body positivity. Serial za wszelką cenę stara się inspirować młode kobiety, tym razem robi to w oparciu o temat kobiecego ciała. Przekaz jest prosty - każde ciało, niezależne od kształtu, wagi, wyglądu, koloru czy chociażby nawet drobnych znamion, jest piękne. Żadna z kobiet nie powinna się go wstydzić. W odcinku wielokrotnie można znaleźć elementy budowania pozytywnego wizerunku ciała, a sesja zdjęciowa jest tego kwintesencją. Główne bohaterki pozują praktycznie nago, ubrane jedynie w biżuterię, rezygnując z innych upiększeń. Przekaz, jaki oferuje serial, jest mocny, choć podany w naprawdę lekki i przyjemny sposób. Dokładnie tak samo, jak cały serial. Serial wykorzystuje swój potencjał by nie być wyłącznie produkcją rozrywkową, ale żeby inspirować swoich widzów. Dawno żadna produkcja tak bardzo pozytywnie na mnie nie wpływała, mimo że zawiera spore ilości dramatu. Z radością przyjmuję fakt, że Jacqueline dostaje coraz więcej osobnych scen w odcinkach. Jej postać zaczyna mieć swój własny wątek, a nie jest tylko pojawia się sporadycznie w razie kryzysu którejś z dziewczyn. Jacqueline wraca do pisania i publikowania w "Scarlet", zmotywowana rozmową Sutton i nieuprzejmymi komentarzami jednej z członków zarządu. Taki pokaz sił pomiędzy kobietami u władzy dodaje odrobinę więcej zadziorności do i tak wyzwolonego już serialu. Postać pani redaktor już od pierwszego odcinka stanowi najjaśniejszy punkt serialu i uważam, że nigdy nie można jej przedobrzyć. Im więcej, tym lepiej dla serialu. I dla głównych bohaterek również, bo przecież Jacqueline jest ich duchowym i karierowym mentorem. Serial po raz kolejny podniósł sobie poprzeczkę. Nic nie zapowiada jednak, by nie mógł jej przeskoczyć następnym razem. Dziewczyny nad wyraz dostarczają wszystkiego, a nawet jeszcze więcej, czego można oczekiwać od letniej ramówki w telewizji. Jest odpowiednią mieszanką komedii, romansu, dramatu i… mody. Stroje, które noszą postacie, zawsze przykuwają oko i posiadają własny, niepowtarzalny styl. Pozostaje powiedzieć jedno - dobra robota i oby tak dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj