Na ekranie dominuje porządek, a wszystkie sekwencje zgrabnie posuwają akcję się do przodu. Odwrotna sytuacja panuje w samej warstwie fabularnej – nasi bohaterowie na każdym kroku napotykają kolejne przeszkody, a chaos w ich życiu, jaki zapoczątkowały wydarzenia z finału poprzedniego sezonu, jest nadal jak najbardziej obecny.
W trzecim odcinku scenarzyści uraczyli nas pierwszym w tym sezonie zebraniem członków klubu przy stole w wyżłobioną kostuchą, jaki pewnie każdy fan chciałby mieć u siebie w domu. Po tej scenie widać jak na dłoni, że świat serialowych motocyklistów jest w rozsypce. Takiego wąskiego grona przy stole nie widzieliśmy nigdy. Mamy Juice’a, któremu nikt nie ufa, Phil to świeżak i najsłabsze ogniwo ekipy, Tig ma coraz bardziej nierówno pod sufitem, Happy to poczciwy osiłek, a Chibs ewidentnie nie czuje się komfortowo w nowej roli wiceprezydenta. Bardzo mocno przeżył zdradę Juice’a, a Jax nie respektuje go wystarczająco.
Teller nie może tak naprawdę na nikim polegać i ze wszystkim musi uporać się sam, a problemów jest cała masa. Mający obsesyjną rządzę pomszczenia swoje siostry Toric udowodnił, że jest bardziej niezrównoważony i niebezpieczny, niż początkowo mogliśmy zakładać. Jego uzależnienie od narkotyków sprawia, że jest on niesamowicie nieprzewidywalny, a animuszu i wiarygodności tej postaci dodaje rewelacyjny Donal Logue. Próby zerwania współpracy z Irlandczykami wymusiły na Jacksonie konieczność tymczasowego oszczędzenia Claya. Morrow miał być pierwszy do odstrzału, ale Sutter zdecydował się pociągnąć ten wątek nieco dłużej i dać postaci czas na odkupienie swoich win. Inny zabieg zastosowano w przypadku Tragera, który tym razem chyba nie zazna cudu ratunku w ostatniej chwili. Następnym razem przy stole usiądzie więc tylko pięciu panów, a jeszcze jedna strata i trzeba będzie zaliczać SAMCRO do kategorii quasiklubu.
[video-browser playlist="634912" suggest=""]Powyższy problem jest na pewno ściśle związany z historią Bobby’ego, który najprawdopodobniej buduje nowy klub, więc niewykluczone, że liczy na zwerbowanie któregoś z członków swojej dotychczasowej ekipy. Prawdę mówiąc, Juice’owi przydałby się nowy początek i tabula rasa w nowym otoczeniu. Kolejny problem Jaxa to osobista walka z emocjami, jakie targają nim po strzelaninie w szkole z pierwszego odcinka. Jego krucjata w celu zakończenia handlu bronią jest umotywowana nie tylko dobrem MC, ale przede wszystkim jego synów. Teller za wszelką cenę nie będzie chciał dopuścić do tego, aby dorastali oni w środowisku, które mogłoby spowodować psychiczne skrzywienia podobne do tych, jakie posiadał młody sprawca tragedii.
Dobro swoich dzieci ma w sercu także Tara, która ma swój własny plan mający zapewnić im bezpieczeństwo. Do tego dochodzi mistyfikacja Wendy, której zamiary są na razie nieznane, ale coś podpowiada mi, że ona i Tara mogą jechać na tym samym wózku. Przyjdzie czas, że ze zdwojoną siłą uderzą w Jaxa, który może w końcu załamać się w natłoku tylu przeciwności losu. Rewelacyjna końcówka odcinka, w której główny bohater wraca do domu po ciężkim dniu "w pracy", idealnie pokazuje, jak wiele ma on do stracenia i jak mało dróg wyjścia bez szwanku ze swojego obecnego położenia.
Każda z postaci ma okazję się wykazać; nie ma tu prostych i jednowymiarowych rozwiązań. Sutter z powodzeniem żongluje ogromną liczbą wątków, a widz nie może doczekać się kolejnego odcinka. Trzeba jednak wiedzieć, gdzie wyznaczyć granicę. Wiadomo, kiedy ma się w gościnnej obsadzie takie nazwiska, jak: Rockmond Dunbar (Skazany na śmierć), CCH Pounder (Świat Gliniarzy) czy Peter Weller (W ciemość. Star Trek), trzeba je wykorzystać, ale z umiarem i bez przesady. Co za dużo - to niezdrowo. Nie chcemy, aby z Synów Anarchii zrobił się płytki miszmasz, do jakiego doprowadzono choćby Dextera czy Czystą krew.