Na papierze wątki obyczajowe mają wielki potencjał. Zwłaszcza te związane z dziećmi mogą dostarczyć nam sporo wrażeń. Problem polega na tym, że ilekroć Falling Skies porusza te tematy, scenarzyści odwalają fuszerkę. Nie ma w tym ani emocji, ani umiejętnie poprowadzonego morału, a o przekonującym aktorstwie możemy zapomnieć.
[image-browser playlist="601197" suggest=""]©2012 TNT
Odcinek dokonał jednak rzeczy niebywałej. Matt, syn Toma, który momentami sprawiał wrażenie najbardziej irytującego dziecka w telewizji, teraz przechodzi metamorfozę. Twórcy w końcu pozwolili młodemu działać, a nie tylko płakać i pokazywać całą gamę fochów. I Matt w akcji, nawet jeśli robi tylko za przynętę, jest czymś, co można zaakceptować i przyjąć z ochotą. Szkoda, niestety, że tata szybko to ucina w rozmowie z podwładnymi, którzy narazili jego ukochanego syna. Co ciekawe, w tej scenie wykorzystano trochę irytujący stereotyp hiphopowca, który w rozumieniu twórców ma być wyluzowany i kompletnie nierozgarnięty. Szkoda, że coś takiego nie ma dużego związku z rzeczywistością.
Cała sytuacja związana z nową grupą dzieci okazała się kompletnym nieporozumieniem. Absurd i niedorzeczności zaczęły królować na ekranie. Ponownie Weaver udowodnił, że jest z niego tak dobry materiał na dowódcę, jak z Edwarda Cullena prawdziwy wampir. Widzimy to dość wyraźnie w scenie, gdy Diego nie chciał planować, tylko działać, więc sobie poszedł. Z jego słów jasno wynikało, że weźmie swoją wesołą gromadkę dzieci i ruszy na pomoc pozostałym. Późniejsze zdziwienie Weavera, że wzięli motory i pojechali, a z nim jego odnaleziona córka, było tak głupie, że aż komiczne. Ta postać nie ma żadnej charyzmy, ani inteligencji, aby wyjaśnić młodemu i narwanemu człowiekowi, że kilka minut poświęcone na zaplanowanie akcji nie zrobi różnicy? Naturalnie zakończyło się to misją ratunkową.
[image-browser playlist="601198" suggest=""]©2012 TNT
Sceny w fabryce Pełzaczy były natomiast ciekawe. Po raz pierwszy pokazano nam, jak porwane dzieci są poddawane asymilacji przez założenie im pasożyta na plecy. Był to jeden z nielicznych elementów odcinka, który potrafił nas zaintrygować. Innym jest postać Bena, który w oczach swoich kompanówjawi się jako dziwaczny, niepewny. Patrząc z boku, Ben jest jedynym normalnym w tej grupie. Nie bawi się w dom, jak Weaver, który o walce jedynie potrafi gadać. Chce toczyć z nimi heroiczny bój, napędzany nienawiścią i gniewem, podczas gdy inni potrafią ciągle rozważać nad ideą i kwestionować to, co słuszne. Świetnie było to pokazane w jednym z poprzednich odcinków, kiedy Ben odpowiedział pytaniem, czy musi mieć powód, polując na Pełzaczy. Ben jest także jedyną postacią, która ma w nosie rodzinne dyrdymały. Gdy brat próbuje z nim pomówić o uczuciach, ten od razu ucina temat. Sprawia on wrażenie prawdziwego bojownika, gdyż pozostali przypominają raczej dzieci błądzące we mgle.
Odcinek był kiepski. Wątek grupy dzieci niepotrzebny i niedorzeczny. To, że Weaver pozwolił im odejść jest czymś, czego nie mogę pojąć. Zwłaszcza, że wśród nich była jego córka. Wniosek jest prosty - twórcy nie radzą sobie w wątkach obyczajowych, gdyż w scenach walki jeszcze jako tako to wygląda. Oby poszli w końcu w odpowiednim kierunku.
Ocena: 4/10