Premiera Final Fantasy XV zbliża się wielkimi krokami. Tych, którzy nie mogą się już doczekać, zapewne ucieszy fakt, iż dziś ma miejsce premiera DVD z filmem stanowiącym bezpośredni prequel. Oto przed Wami recenzja owego filmu.
Zanim zaczniemy główną część recenzji, musimy powiedzieć sobie jedno – jako samodzielna historia ten film jest nieco chaotyczny, a przez wielu może zostać niezrozumiany. Ten obraz, podobnie jak
Final Fantasy VII: Advent Children, nie miał stanowić odrębnej całości, a jedynie uzupełnienie historii. W przypadku wspomnianego powyżej filmu dotyczącego 7. odsłony, było to niejako zamknięcie pewnych wątków, tutaj natomiast mamy ich otwarcie.
Głównym bohaterem
Kingsglaive: Final Fantasy XV jest Nyx Ulric, członek tytułowej Straży, choć odnoszę wrażenie, że jego postać jest tylko tłem dla pełnej charakterystycznego dla serii patosu, opowieści o wojnie, zdradzie i magii. Muszę jednak przyznać, że dobrze się w ten kanon wpisuje, a użyczający mu głosu Aaron Paul naprawdę się do tego przykłada, podobnie zresztą jak cała reszta aktorów głosowych, w tym m.in. Sean Bean (nie, nie zdradzę, czy i tu ginie).
Główną oś fabuły stanowi wspomniana wcześniej wojna między Imperium Niflheimu i Królestwem Lucis. Pokazana jest tutaj z dwóch stron. Żołnierzy Gwardii Królewskiej – imigrantów z nieistniejącego już regionu Galhad oraz polityków i władców obu wojujących nacji. Przedstawiciele wszystkich stron zostali pokazani dobrze, z mocno zaakcentowanymi rolami i, co właściwe dla sagi, w kilku przypadkach również odpowiednio przekoloryzowanymi charakterami. Skłamałbym, gdybym powiedział, że cokolwiek w tej historii mnie zaskoczyło. Jest sztampowa do bólu, pełna klisz, nawet zdradę wyczuwamy tu z kilometra. Jednak jest coś w sposobie podania tego wszystkiego, co sprawia, że wciąż przyjemnie się to ogląda i nawet zakończenie, również przewidziane z wyprzedzeniem, potrafi wzruszyć.
Mocną stroną obrazu są sceny akcji. Już przy pierwszych ujęciach dostajemy pokaz kunsztu animatorów i choreografów oraz przedsmak tego, jak wyglądać będzie system walki w grze. W ukazanej chwilę potem bitwie twórcy raczą prawdziwą gratką dla fanów marki – jednym z Weaponów (legendarnych bossów, będących zawsze nielichym wyzwaniem). Takich momentów jest w filmie sporo i powinny one ucieszyć nie tylko graczy, ale też miłośników solidnych filmów akcji/fantasy.
Od strony wizualnej nie mam filmowi nic do zarzucenia, wręcz odwrotnie, czasem sam nie byłem w stanie uwierzyć, że to tylko animacja. Wszystko wydaje się bardzo naturalne, zwłaszcza twarze postaci, począwszy od mimiki, a skończywszy na detalach takich jak fryzura, zarost czy piercing. Stylistyka, w jakiej utrzymana jest animacja, mi osobiście bardzo przypadła do gustu. Magia przeplata się tutaj z nauką i technologią bliską naszym czasom (choćby omawiane nie tak dawno Audi zbudowane specjalnie dla filmu). Muzyka też doskonale wpisuje się w klimat zarówno tego, co widzimy na ekranie, jak i tego, do czego przyzwyczaili nas twórcy gier z tej serii.
Podsumowując –
Kingsglaive: Final Fantasy XV to film dobry, choć jak wspomniałem już wcześniej – odbiór zależy od podejścia widza. Dla fanów serii to przystawka przed głównym daniem, jakim będzie ukazujące się już 29 listopada nakładem Cenegi
Final Fantasy XV, zaś dla przeciętnego widza to albo średni film fantasy bez logicznego końca, albo przydługa reklama gry. Stąd też taka ocena tytułu, gdzieś na granicy obu światów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h