Święta Bożego Narodzenia, okres w którym większość firm w ramach podziękowań dla swoich pracowników urządza imprezy i rozdaje bonusy. Tak dzieje się też w Zenateku, przynajmniej do czasu aż do biura przyjeżdża tymczasowa pani prezes Carol (Jennifer Aniston), która pod pretekstem cięć likwiduje świąteczny event, a do tego zarządza zwolnieniami 80 osób. By tego uniknąć szef oddziału Clay (T.J. Miller) wraz ze swoim podwładnym Joshem (Jason Bateman) muszą znaleźć sposób, by w 48 godzin zwiększyć rentowność firmy. Paradoksalnie ma im w tym pomóc zakazana właśnie przez Panią prezes impreza świąteczna dla pracowników. Duet reżyserki odpowiedzialny za takie tytuły jak Blades of Glory i Tak to się teraz robi po raz kolejny dostarcza produkt wątpliwej jakości. Ich opowieść o firmowej imprezie, która wymyka się spod kontroli jest nudny i brak mu jakichkolwiek świeżych pomysłów. Wszystko, co panowie nam pokazują, już widzieliśmy gdzie indziej, chociażby w Kac Vegas. Nie udaje im się przemycić ani jednego oryginalnego pomysłu. Większość żartów jest nietrafiona, a te które już wzbudzają śmiech, szybko zostają zasypane kolejnymi niewypałami. Krótko mówiąc – słabo. Od początku filmu twórcy nie pozostawiają nam złudzeń. Finał filmu odbędzie się na jednym z podnoszonych mostów z udziałem rozpędzonego samochodu. Bohaterowie tyle razy o tym rozmawiają, że nie mamy żadnych wątpliwości. ‍‌Office Christmas Party to komedia z ciekawym pomysłem z dużą liczbą bohaterów, którzy swoimi charakterami mieli stanowić podporę tej produkcji. Jednak nie wywiązują się ze swojego zadania. Nie wiem, kto wymyślił, by Jennifer Aniston nagle zmieniła się w wojowniczkę pokroju Stevena Seagala, która w szpilkach jest w stanie rozłożyć na łopatki trzech rosłych Rosjan? Ten wizerunek jej nie pasuje, przez co cała scena jest niewiarygodna i słaba. Dobrym posunięciem było zrobienie z niej chłodnej kobiety biznesu z kompleksem ojca. ‌Office Christmas Party bardzo chce być nowym odpowiednikiem The Hangover, a nie ma na to najmniejszych szans. Przede wszystkim brak tu postaci, z którymi widz mógłby nawiązać jakąkolwiek więź. Jason Bateman gra tu swój standard. Nie pokazuje nic nowego ze swojego wachlarza aktorskich możliwości. Jest nudny i przewidywalny. Rozumiem, że tak jego postać wymyślili sobie reżyserzy, ale nie był to najlepszy pomysł. Talent komediowy Batemana został kompletnie niewykorzystany. Najsłabiej z całej gromadki wypada jednak T.J. Miller, który zbyt dużo do postaci Claya pożycza z Ehrlicha Bachmana z serialu Silicon Valley. Tam jednak jego monologi śmieszyły, tu wywołują ziewanie. Jedyną aktorką, na którą twórcy mieli fajny pomysł, jest Kate McKinnon, grająca zapobiegliwą do bólu szefową HR. Aktorce udało się przemycić kilka żartów rodem z Saturday Night Live, dzięki czemu ten film nie jest kompletną stratą czasu. Na lekki plus zasługuje też Olivia Munn, która znowu może popisać się swoim intelektem. Podziwiałem to w serialu The Newsroom i tym razem też doceniłem. ‌Office Christmas Party to film opierający się na wielkiej imprezie mającej pokazać, jak ważne są więzi rodzinne i przyjacielskie. Miało szanse się to udać, gdyby ktoś bardziej popracował nad scenariuszem, a nie naszpikował go nieśmiesznymi żartami i liczył, że przynajmniej część z nich będzie bawić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj