Po kilku latach wydawania albumów w ramach Nowego DC Egmont zaprezentował wreszcie tytuł, który doprowadził do resetu superbohaterskiego uniwersum - Flashpoint. Punkt krytyczny.
W 2016 roku sypnęło albumami z bohaterem, który stoi w drugim szeregu za najpopularniejszymi postaciami uniwersum DC, czyli Batmanem i Supermanem. Okazało się przy tym, jak bardzo ważna jest postać Flasha dla przełomowych punktów w długiej historii DC . Mogli się o tym przekonać czytelnicy słynnego Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach, a ledwie po kilku miesiącach od wydania tego komiksu dostaliśmy, również w ramach serii DC Deluxe, Flashpoint, w którym Barry Allen ponownie odgrywa kluczową rolę.
Pewnie trochę przypadkiem premiera albumu zbiegła się z niedawnym finałem drugiego sezonu serialu stacji CW, który bardzo jasno nawiązuje do komiksu ze scenariuszem Geoffa Johnsa oraz jego animowanej adaptacji. Wyjawiony niedawno tytuł pierwszego odcinka kolejnego sezonu - Flashpoint Paradox - daje nadzieję na poprawę jakości w łapiącej ostatnio fabularną zadyszkę telewizyjnej produkcji. Tak się bowiem składa, że zabawy z kontinuum czasoprzestrzennym bardzo często okazują się deską ratunkową dla popadających w rutynę twórców i przede wszystkim są dla nich rodzajem sprawdzianu - wreszcie mogą wykrzesać coś nowego z utartych schematów, pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa, zaszokować, poodwracać role wybranych bohaterów, no i najważniejsze - nie odpłynąć zbyt daleko, tworząc podstawy nowego świata. Świata, który powstał na skutek zmiany jednego, ważnego wydarzenia z przeszłości.
Cztery pierwsze strony komiksu to świat, jaki dobrze znają fani DC. To rodzaj streszczenia, które prowadzi nas od młodości Barry'ego Allena, śmierci jego matki i wypadku, który sprawił, że pozyskał wiadome moce. A potem jeszcze ślub, rodzina, wstąpienie do Ligi Sprawiedliwości - to wszystko nagle okazuje się cieniem utraconej przeszłości w momencie, kiedy bohater budzi się z głębokiego snu, by zdać sobie sprawę, że najprawdopodobniej tkwi w zafałszowanej rzeczywistości. Owszem, jego matka żyje, ale to jedyna pozytywna zmiana. Barry Allen nie posiada swoich mocy, nie jest szczęśliwym małżonkiem Iris West i jeszcze na dodatek świat stoi na krawędzi zagłady. A skoro Flash nie posiada swoich mocy, jasne jest, że w tej rzeczywistości nie funkcjonuje jako superbohater i tym samym nie należy do Ligi Sprawiedliwości. Cóż, nie ma tak łatwo, wydają się mówić nam twórcy komiksu - Liga Sprawiedliwości w tym kontinuum nie istnieje, o Supermanie nikt tu nigdy nie słyszał, a Wonder Woman i Aquaman toczą ze sobą wojnę, która kosztowała już miliony ludzkich istnień. Jest źle, a nawet bardzo źle. Ostatecznie Barry dochodzi do wniosku, że to, czego doświadcza, jest sprawką Reverse-Flasha, bo któż inny mógłby spowodować tyle zmian i szkód?
Fabularnych zwrotów i superbohaterskich roszad jest tu o wiele więcej i w pewnym momencie to postawienie wszystkiego na głowie zaczyna być z lekka nieprzekonujące. W tym aspekcie komiks ze scenariuszem Geoffa Johnsa wydaje się po pierwsze zbytnio przeładowany przeróżnymi niespodziankami, a po drugie za bardzo chaotyczny w treści i formie, zbyt szybko skaczący od wydarzenie do wydarzenia. Jest oczywiście wytłumaczenie dla takiego stanu rzeczy - Flashpoint to przecież event, którego główna, pięciozeszytowa miniseria jest jego najważniejszą częścią, ale wciąż tylko częścią. Stąd wrażenie chaosu oraz skrótowości poszczególnych wątków i trzeba przyznać, że w tej materii twórcy wielkich eventów Marvela w rodzaju Wojny Domowej i Rodu M (którego nota bene Flashpoint wydaje się być w założeniach niemal lustrzanym odbiciem) panowali nad komiksową materią lepiej. Główne historie wychodzące spod ich rąk spokojnie mogą funkcjonować samodzielnie, natomiast w przypadku dzieła Johnsa aż żal, że nie mamy możliwości przeczytać pobocznych historii po polsku. Choć może to też jakiś sposób na pobudzenie czytelniczego apetytu - dać w tej głównej opowieści jedynie skrawki bardzo emocjonujących wydarzeń, by zmusić fanów do przestudiowania całości eventu.
Pomimo tych oczywistych wad Flashpoint i tak pozostaje wciągającą lekturą. Na pewno duża w tym zasługa wysunięcia na pierwszy plan tego akurat bohatera i postawienia go przed dramatycznymi wyborami, ale także zogniskowanie uwagi na najważniejszych postaciach uniwersum DC. Dlatego też po lekturze Flashpointu pozostają nam w pamięci figury Batmana i Supermana (co do tego drugiego: naprawdę należy przygotować się na szok), bo właśnie w ich przypadku najmocniej wybrzmiewają konsekwencje "zabaw" z kontinuum czasoprzestrzennym. W jakiś paradoksalny sposób udało się obu artystom - scenarzyście Geoffowi Johnsowi i rysownikowi Andy'emu Kubertowi - tchnąć w ów świat i w jego kluczowe postacie próbkę prawdziwego, wiarygodnego dramatu, który w końcowym efekcie okazuje się istotniejszy od fabularnego chaosu. Istotniejszy, szokujący, ale i na swój sposób wzruszający.
Bo na tym właśnie - na prostych, nierzadko dostarczających wzruszeń emocjach - oparta jest ta historia . Historia z rodzaju "co by było, gdyby?", mocno do nas przemawiająca, bo oparta na jednostkowych doświadczeniach każdego z czytelników. Co by było, gdybyśmy mieli moc zmienienia przeszłości? Cóż, jeśli coś takiego byłoby możliwe, Flashpoint. Punkt krytyczny powinien funkcjonować jako rodzaj ostrzeżenia przed zabawami z czasem. Na szczęście tego typu podróże możemy odbywać jedynie w wyobraźni, cofanie się w czasie i wpływanie na przeszłe wydarzenia pozostawiając tym, którzy jako jedyni potrafią sobie radzić z konsekwencjami takich czynów. Nie na darmo określamy ich mianem superbohaterów.