Ghul to 3-odcinkowy horror z politycznym przesłaniem, który od jakiegoś czasu można obejrzeć na Netflixie. Sprawdźmy, czy produkcja jest godna uwagi, tak jak inny dobrze oceniany indyjski serial, Sacred Games.
W odróżnieniu od Sacred Games ideą Ghula nie jest jak najdoskonalsze oddanie uwarunkowań kulturowych Indii, a raczej dostarczenie widzom próbki kina gatunkowego, w konwencji odmiennej od tej znanej z hollywoodzkich filmów. Elementy charakterystyczne dla tego regionu świata są oczywiście obecne, ale nie dominują fabuły. Ghoul to obraz, który bez większych zmian scenariuszowych mógłby zostać przekonwertowany na amerykańską modłę. Jest to produkcja dużo bardziej strawna dla widza przyzwyczajonego do sztuki świata zachodniego, niż wcześniej wspomniane Sacred Games.
Co ciekawe, fabuła jest tak skonstruowana, że wcale nie mamy pewności, czy miejscem akcji rzeczywiście są Indie. Owszem, wydarzenia toczą się gdzieś w południowej Azji, a bohaterowie mówią po hindusku, jednak twórcy nie podkreślają tych elementów znacząco, przez co kontekst kulturowy traci na znaczeniu. Ponadto przenosimy się do dystopijnej przyszłości, gdzie bliżej nieokreślony reżim sprawuje autorytarne rządy, ograniczając swobodę obywatelom. Fabuła koncentruje się na studentce akademii wojskowej, Nidzie Rahim, która zostaje oddelegowana do jednostki wojskowej, zajmującej się przesłuchiwaniem więźniów politycznych. Wchodząc na nową drogę życia, Nida staje przed wielkim dylematem, ponieważ jej ojca oskarżono o działania wywrotowe i w oczach państwa jest terrorystą. Bohaterka musi wybrać między życiem osobistym, a poświęceniu się służbie krajowi.
Taki jest punkt wyjścia serialu. Oglądając pierwszy odcinek, można mieć wątpliwości, czy na pewno mamy tu do czynienia z serialem grozy. Opowieść przedstawia główne postaci, prezentuje jednostkę, w której Nida rozpoczyna pracę, nakreśla sytuację polityczną, stawia pytania w kwestiach moralnych. Jest mrocznie, niepokojąco i ponuro, ale nie ze względu na nadprzyrodzone siły, a zepsutych ludzi, wykorzystujących swoją władzę do złowieszczych celów. Wszystko się zmienia, gdy do tajnej bazy dociera tytułowy Ghul. Serial bardzo szybko przeradza się w klasyczny slasher, choć nie traci elementów charakterystycznych dla thrillerów politycznych.
Ghul to bardzo mocna i brutalna pozycja. W drugim i trzecim epizodzie historia osiąga swoje apogeum, a twórcy nie boją się korzystać ze schedy po najbardziej wstrząsających horrorach świata. Opowieść opiera się na sprawdzonej formule, gdzie grupka bohaterów walczy o przetrwanie z wszechpotężną siłą w zamkniętej przestrzeni. W między czasie, rozwiązują sprawy osobiste, ponieważ poszczególne postacie powiązane są skomplikowanymi relacjami. Na jaw wychodzą mroczne tajemnice i wstydliwe sekrety. Wszystko to w atmosferze zagrożenia i niebezpieczeństwa, które może zaatakować w każdej chwili.
W Ghul ta konwencja momentami działa jak należy, innym razem lekko szwankuje. Twórcom zdecydowanie brakuje wprawy reżyserskiej, pozwalającej na trzymanie widzów za gardło przez całą długość produkcji. Ghul trwa niecałe 3 godziny, a Netflix postanowił go podzielić na odcinki i zrobić z niego serial. Nie lepiej byłoby jednak wyciąć nieco materiału i zaprezentować widzom krwisty, dwugodzinny film grozy? Szczególnie dużo czasu poświęcono wprowadzeniu, w którym akcent jest postawiony na relację Nidy z ojcem. Nie jest jednak ona niczym niezwykłym i zdecydowanie można było ją pokazać w mniej obszerny, a w bardziej błyskotliwy sposób. Punkt wyjścia jest oczywiście ciekawy, ponieważ bohaterka staje przed nie lada dylematem – musi wybierać między rodziną a pracą – jednak wprowadzenie nie oddziałuje na emocje tak jak powinno. Gdyby twórcy zadziałali bardziej odważnie i zdecydowali się pokazać przeszłość Nidy za pomocą retrospekcji czy w inny, nieco mniej tradycyjny sposób, opowieść z pewnością oglądałoby się lepiej.
Rozwinięcie akcji i moment jej zakończenia to również nie jest Mount Everest kina grozy. Na palcach jednej ręki można policzyć naprawdę straszne momenty. Przyznać jednak trzeba, że pojawiają się tutaj takie smaczki. Mimo że zdarzają się sporadycznie, to i tak stanowią element wyróżniający Ghula na tle dziesiątek innych pseudohorrorów. Serial stawia na brutalność i konwencję gore. Mamy więc litry krwi wylewającej się z różnych otworów, przerażające tortury i pomysłowe dekapitacje. Bohaterowie latający bez ładu i składu po industrialnej bazie są roztrzęsieni, rozdygotani i na granicy szaleństwa. Tytułowy Ghul natomiast pojawia się w pełnej okazałości jedynie w odpowiednich momentach. Twórcy nie epatują wizerunkiem potwora. Potrafią w umiejętny sposób zagospodarować jego niepokojącą fizjonomię, tak aby w kluczowych chwilach rozgrzać opowieść do czerwoności.
Ghul to horror polityczny, mówiący głośne „NIE” totalitaryzmowi. Demon nawiedza bazę wojskową, gdzie w służbie państwa, dzieją się przerażające rzeczy. Brat zdradza brata, córka ojca, śmierć zbiera obfite żniwo. Przesłanie nie jest zbyt finezyjne i raczej wpaja nam się je łopatologicznie, ale chwała twórcom za to, że nie boją się skomentować naszej rzeczywistości, szczególnie że stosują do tego tak trudny gatunek jak horror. Dystopijna przyszłość z Ghula to przecież nic niezwykłego we współczesnym świecie, zwłaszcza w krajach trzeciego świata.
Warto zobaczyć, jak w omawianym serialu polityczny komentarz koresponduje z konwencją grozy. Elementy gatunkowe nie są zbyt oryginalne – co rusz mamy tu do czynienia z kliszami i schematami fabularnymi. Miłośnicy horrorów będą więc połowicznie ukontentowani po obejrzeniu tej produkcji, choć nie da się ukryć, że w zalewie telewizyjnych opowieści z dreszczykiem, Ghul pod względem formy i treści plasuje się raczej w przodzie stawki. Do mocarzy gatunku wiele mu jednak brakuje.