Gotham” poważnie zawiodło oczekiwania wielu osób, które liczyły na dobrą produkcję czerpiącą z serii komiksowej „Gotham Central”, opowiadającej o trudach pracy policji (przesłanką ku temu było uczynienie kluczowymi bohaterami Gordona i Bullocka), lub czekały na interesujący wgląd w przeszłość osób mających dołączyć za X lat do bogatej galerii złoczyńców Batmana. Pierwszy sezon odstraszył wielu widzów między innymi swoimi nachalnymi komiksowymi nawiązaniami (Edward Nygma jako fan zagadek mający kubeczek z pytajnikiem czy Selina „mów mi Cat” Kyle to tylko porcyjka przykładów), częstym ucinaniem wątków (kto pamięta jeszcze o sprawie zabójstwa Wayne'ów czy o takich postaciach jak Molly Mathis?), wprowadzaniem niektórych postaci na chwilę (jak jednoodcinkowy Tommy Elliot), a rzucaniem innych w nowe okoliczności tylko po to, by... wkrótce przywrócić status quo. Niemniej jednak wiele osób (w tym piszący te słowa) nadal lubi „Gotham” – za specyficzną wizję miasta i jego mieszkańców, za interesujące przedstawienie niektórych postaci oraz za grę aktorską (podkreślmy trzy słowa: Robin Lord Taylor), za chętne, lecz nieprzesadnie nachalne sięganie przez scenarzystów do galerii adwersarzy Batmana. Dlatego cieszy, że początek drugiego sezonu pokazuje sporą poprawę jakości – choć trzeba uczciwie przyznać, że do ideału mu bardzo wiele brakuje. Theo i Tabitha Galavanowie tworzą iście Demoniczne Duo. Szczególnie Theo może wzbudzać wręcz irytację w widzach swoją arogancją wobec Pingwina, nazywając go wprost swoim narzędziem do działania oraz zbywając prośby Oswalda o uwolnienie jego matki. Aż współczuje się w tej sytuacji sfrustrowanemu Cobblepotowi (do czasu, aż ten wyżywa się na swoim pracowniku). Do tego na scenę powraca podejrzany pracownik Wayne Enterprises, Sid Bunderslaw – po to, abyśmy dosyć szybko stracili go z oczu. Mało tego, Galavan wie, jak podejść Gordona, by uzyskać jego poparcie w wyborach na burmistrza – znakomicie sprzedaje się gadka o zabiciu kogoś po raz pierwszy z zapytaniem Jima, czy te wspomnienia kiedyś przeminą, zelżą. Jeśli do tego dodamy deklarację pomocy przyszłego burmistrza w działaniach policji, to już wiadomo, że James, nawet jeśli początkowo odmawia Galavanowi, jest „kupiony” taką prezencją i postawą kandydata. A warto zwrócić uwagę, że wszystko to mogłoby się teoretycznie potoczyć zupełnie inaczej, może znacznie łatwiej dla jasnej strony Gotham, gdyby w poprzednim odcinku Oswald wyjawił Gordonowi powody swego zachowania i przyznał, że jego matka została porwana przez Theo. Wystarczyłoby, gdyby Jim usłyszał to i uwierzył swojemu „staremu przyjacielowi” ze światka przestępczego... No a tak Gotham City wpadnie chyba z deszczu pod rynnę, wymieniając burmistrza Jamesa na burmistrza Galavana... Jako że serial nie wyzbywa się różnych kuriozalnych sytuacji, tym razem jednym z mistrzów odcinka jest... bazarek z bronią Merc, będący czymś w stylu Biedronki dla przestępców. Uroczo kampowo. A już prawdziwym hitem jest scena, w której Barnes i Gordon zatrzymują uciekającego z Merca jednego z członków grupy podpalaczy – krew leje się hektolitrami, a finał tego zatrzymania jest... iście wybuchowy. Całość wydaje się być w pewnym sensie parodią podobnych scen strzelanek i niemal natychmiast nasuwają się skojarzenia z fragmentem filmu „21 Jump Street”, w którym wyśmiewano z kolei eksplozje w kinie akcji. Jedni mogą poczuć się obrażeni poziomem sceny (wcześniej Gordon wspomina o tym, że w ogóle ten sklep z bronią funkcjonował już jakiś czas, a policja nie zlikwidowała go z powodu łapówkarstwa), a innym szczególnie przypadnie do gustu ten humor i kicz, przywodzący na myśl „Batmana i Robina” czy serial/film z Adamem Westem. [video-browser playlist="756151" suggest=""] Bardzo istotnym elementem odcinka jest sięgnięcie w głąb historii Gotham oraz opowieść o pięciu wpływowych rodzinach, które wybijały się w elitach miasta – całość uchyla rąbka (żeby nie powiedzieć, że niemal zrzuca zasłonę) tajemnicy, jaka kryje się za Galavanami. Scenarzyści poprzez samo tylko rzucenie wspomnianych pięciu nazwisk zmyślnie dodają – tym razem wyjątkowo w nienachalny sposób – porcję easter eggów, na którą czeka spora część odbiorców serialu. Rodzi się pytanie, na ile umiejętnie twórcy skorzystają z tego rysu historycznego. Końcowa scena i zapowiedź osób nadciągających do miasta bardzo mocno podnosi oczekiwania na ciąg dalszy serialu i sprawia, że po prostu chce się ujrzeć, z kim przyjdzie zmierzyć się naszym dzielnym i walecznym policjantom z GCPD. Twórcy serialu, choć faktycznie poprawiają pewne usterki (proszę, można pomysłowo wpleść w odcinek Selinę Kyle bez nachalnego przypomnienia o jej kociej ksywce), to jednak niekiedy zdają się iść z jednej skrajności w inną. W pierwszym sezonie Nygma zasypywał nas rebusami i zagadkami; drugi sezon rozwija na dobrą sprawę Nygmę jako osobę z rozdwojeniem jaźni, walczącą ze swoim silniejszym ja - sypanie rebusami zeszło na bok. W dalszym ciągu wygląda to trochę sztucznie, natomiast cieszy fakt ukazania Edwarda po raz kolejny z tej pozytywnej, a zarazem mniej mięczakowatej strony. Podwójna randka Kristen i Eda z Lee oraz Jimem wypada nader sympatycznie (ku zdziwieniu tego ostatniego), podobnie jak Nygmowy toast w formie udanej i inteligentnej zagadki: „Im mniej ich masz, tym więcej są warci. Za przyjaciół”. Pozostaje tylko oczekiwać, w którym odcinku ta cała sielanka rozsypie się jak domek z kart. O ile zabójstwo dokonane przez Gordona podczas wykonania zlecenia dla Oswalda jakoś może ujść mu na sucho u Leslie, o tyle już wyjście na jaw faktu zamordowania oficera Dougherty'ego przez naszego miłośnika zagadek raczej nie umocni związku z panną Kringle. Chyba że scenarzyści planują zrobić z rudowłosej okularnicy partnerkę w zbrodni dla przyszłego Człowieka-Zagadki. W myśl równouprawnienia serialowym Firefly zostaje kobieta, Bridgit Pike (nie jest to pierwsza taka sytuacja - już w poprzednim sezonie „Gotham” pojawiła się żeńska wersja przestępcy o pseudonimie Copperhead). Za kostium i charakterystyczną maskę stworzoną przez Bridgit należą się duże brawa, bo w ten sposób dostajemy w serialu kolejnego „świra w kostiumie” z długiej listy wrogów Mrocznego Rycerza, w realistycznym stylu (a więc bez skrzydełek). Również origin story tej Firefly wypada całkiem interesująco. Pozostaje czekać na ciąg dalszy w następnym bat-odcinku. Zobacz również: Jared Leto jako Joker – nowe oficjalne zdjęcie z filmu Najnowsza część „Gotham” łączy w sobie solidną dawkę humoru oraz ponownie obiecuje widzom poprawę jakości oraz interesujące wątki (na czele z nadchodzącym potencjalnym przybyciem pewnych rycerzy do Gotham), jednocześnie jednak zaznaczając, że bez kampowości i różnych głupotek się nie obędzie. Jestem w stanie to przeżyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj