„Gotham”: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
Po odcinkowej trylogii skupionej na młodym Jeromie oraz po mocnym wprowadzeniu nowego szefa policji pora na konkretniejszą walkę z przestępczością w Gotham. Pora też poznać sekret kryjący się za postacią Theo Galavana, a dodatkowo pewna osoba aż... pali się do tego, by dołączyć do serialowej galerii złoczyńców.
Po odcinkowej trylogii skupionej na młodym Jeromie oraz po mocnym wprowadzeniu nowego szefa policji pora na konkretniejszą walkę z przestępczością w Gotham. Pora też poznać sekret kryjący się za postacią Theo Galavana, a dodatkowo pewna osoba aż... pali się do tego, by dołączyć do serialowej galerii złoczyńców.
„Gotham” poważnie zawiodło oczekiwania wielu osób, które liczyły na dobrą produkcję czerpiącą z serii komiksowej „Gotham Central”, opowiadającej o trudach pracy policji (przesłanką ku temu było uczynienie kluczowymi bohaterami Gordona i Bullocka), lub czekały na interesujący wgląd w przeszłość osób mających dołączyć za X lat do bogatej galerii złoczyńców Batmana. Pierwszy sezon odstraszył wielu widzów między innymi swoimi nachalnymi komiksowymi nawiązaniami (Edward Nygma jako fan zagadek mający kubeczek z pytajnikiem czy Selina „mów mi Cat” Kyle to tylko porcyjka przykładów), częstym ucinaniem wątków (kto pamięta jeszcze o sprawie zabójstwa Wayne'ów czy o takich postaciach jak Molly Mathis?), wprowadzaniem niektórych postaci na chwilę (jak jednoodcinkowy Tommy Elliot), a rzucaniem innych w nowe okoliczności tylko po to, by... wkrótce przywrócić status quo. Niemniej jednak wiele osób (w tym piszący te słowa) nadal lubi „Gotham” – za specyficzną wizję miasta i jego mieszkańców, za interesujące przedstawienie niektórych postaci oraz za grę aktorską (podkreślmy trzy słowa: Robin Lord Taylor), za chętne, lecz nieprzesadnie nachalne sięganie przez scenarzystów do galerii adwersarzy Batmana. Dlatego cieszy, że początek drugiego sezonu pokazuje sporą poprawę jakości – choć trzeba uczciwie przyznać, że do ideału mu bardzo wiele brakuje.
Theo i Tabitha Galavanowie tworzą iście Demoniczne Duo. Szczególnie Theo może wzbudzać wręcz irytację w widzach swoją arogancją wobec Pingwina, nazywając go wprost swoim narzędziem do działania oraz zbywając prośby Oswalda o uwolnienie jego matki. Aż współczuje się w tej sytuacji sfrustrowanemu Cobblepotowi (do czasu, aż ten wyżywa się na swoim pracowniku). Do tego na scenę powraca podejrzany pracownik Wayne Enterprises, Sid Bunderslaw – po to, abyśmy dosyć szybko stracili go z oczu. Mało tego, Galavan wie, jak podejść Gordona, by uzyskać jego poparcie w wyborach na burmistrza – znakomicie sprzedaje się gadka o zabiciu kogoś po raz pierwszy z zapytaniem Jima, czy te wspomnienia kiedyś przeminą, zelżą. Jeśli do tego dodamy deklarację pomocy przyszłego burmistrza w działaniach policji, to już wiadomo, że James, nawet jeśli początkowo odmawia Galavanowi, jest „kupiony” taką prezencją i postawą kandydata. A warto zwrócić uwagę, że wszystko to mogłoby się teoretycznie potoczyć zupełnie inaczej, może znacznie łatwiej dla jasnej strony Gotham, gdyby w poprzednim odcinku Oswald wyjawił Gordonowi powody swego zachowania i przyznał, że jego matka została porwana przez Theo. Wystarczyłoby, gdyby Jim usłyszał to i uwierzył swojemu „staremu przyjacielowi” ze światka przestępczego... No a tak Gotham City wpadnie chyba z deszczu pod rynnę, wymieniając burmistrza Jamesa na burmistrza Galavana...
Jako że serial nie wyzbywa się różnych kuriozalnych sytuacji, tym razem jednym z mistrzów odcinka jest... bazarek z bronią Merc, będący czymś w stylu Biedronki dla przestępców. Uroczo kampowo. A już prawdziwym hitem jest scena, w której Barnes i Gordon zatrzymują uciekającego z Merca jednego z członków grupy podpalaczy – krew leje się hektolitrami, a finał tego zatrzymania jest... iście wybuchowy. Całość wydaje się być w pewnym sensie parodią podobnych scen strzelanek i niemal natychmiast nasuwają się skojarzenia z fragmentem filmu „21 Jump Street”, w którym wyśmiewano z kolei eksplozje w kinie akcji. Jedni mogą poczuć się obrażeni poziomem sceny (wcześniej Gordon wspomina o tym, że w ogóle ten sklep z bronią funkcjonował już jakiś czas, a policja nie zlikwidowała go z powodu łapówkarstwa), a innym szczególnie przypadnie do gustu ten humor i kicz, przywodzący na myśl „Batmana i Robina” czy serial/film z Adamem Westem.
[video-browser playlist="756151" suggest=""]
Bardzo istotnym elementem odcinka jest sięgnięcie w głąb historii Gotham oraz opowieść o pięciu wpływowych rodzinach, które wybijały się w elitach miasta – całość uchyla rąbka (żeby nie powiedzieć, że niemal zrzuca zasłonę) tajemnicy, jaka kryje się za Galavanami. Scenarzyści poprzez samo tylko rzucenie wspomnianych pięciu nazwisk zmyślnie dodają – tym razem wyjątkowo w nienachalny sposób – porcję easter eggów, na którą czeka spora część odbiorców serialu. Rodzi się pytanie, na ile umiejętnie twórcy skorzystają z tego rysu historycznego. Końcowa scena i zapowiedź osób nadciągających do miasta bardzo mocno podnosi oczekiwania na ciąg dalszy serialu i sprawia, że po prostu chce się ujrzeć, z kim przyjdzie zmierzyć się naszym dzielnym i walecznym policjantom z GCPD.
Twórcy serialu, choć faktycznie poprawiają pewne usterki (proszę, można pomysłowo wpleść w odcinek Selinę Kyle bez nachalnego przypomnienia o jej kociej ksywce), to jednak niekiedy zdają się iść z jednej skrajności w inną. W pierwszym sezonie Nygma zasypywał nas rebusami i zagadkami; drugi sezon rozwija na dobrą sprawę Nygmę jako osobę z rozdwojeniem jaźni, walczącą ze swoim silniejszym ja - sypanie rebusami zeszło na bok. W dalszym ciągu wygląda to trochę sztucznie, natomiast cieszy fakt ukazania Edwarda po raz kolejny z tej pozytywnej, a zarazem mniej mięczakowatej strony. Podwójna randka Kristen i Eda z Lee oraz Jimem wypada nader sympatycznie (ku zdziwieniu tego ostatniego), podobnie jak Nygmowy toast w formie udanej i inteligentnej zagadki: „Im mniej ich masz, tym więcej są warci. Za przyjaciół”. Pozostaje tylko oczekiwać, w którym odcinku ta cała sielanka rozsypie się jak domek z kart. O ile zabójstwo dokonane przez Gordona podczas wykonania zlecenia dla Oswalda jakoś może ujść mu na sucho u Leslie, o tyle już wyjście na jaw faktu zamordowania oficera Dougherty'ego przez naszego miłośnika zagadek raczej nie umocni związku z panną Kringle. Chyba że scenarzyści planują zrobić z rudowłosej okularnicy partnerkę w zbrodni dla przyszłego Człowieka-Zagadki.
W myśl równouprawnienia serialowym Firefly zostaje kobieta, Bridgit Pike (nie jest to pierwsza taka sytuacja - już w poprzednim sezonie „Gotham” pojawiła się żeńska wersja przestępcy o pseudonimie Copperhead). Za kostium i charakterystyczną maskę stworzoną przez Bridgit należą się duże brawa, bo w ten sposób dostajemy w serialu kolejnego „świra w kostiumie” z długiej listy wrogów Mrocznego Rycerza, w realistycznym stylu (a więc bez skrzydełek). Również origin story tej Firefly wypada całkiem interesująco. Pozostaje czekać na ciąg dalszy w następnym bat-odcinku.
Zobacz również: Jared Leto jako Joker – nowe oficjalne zdjęcie z filmu
Najnowsza część „Gotham” łączy w sobie solidną dawkę humoru oraz ponownie obiecuje widzom poprawę jakości oraz interesujące wątki (na czele z nadchodzącym potencjalnym przybyciem pewnych rycerzy do Gotham), jednocześnie jednak zaznaczając, że bez kampowości i różnych głupotek się nie obędzie. Jestem w stanie to przeżyć.
Poznaj recenzenta
Marek KamińskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat